27 marca 2014

Lista obecności

Jak sami z pewnością doskonale wiecie, kwietnia jeszcze nie mamy, ale zostałyśmy poproszone o nieco szybsze działanie, z powodu wielu pozycji w linkach po lewej, które niekoniecznie pokrywają się z ilością publikowanych odpisów, tak też zapraszamy Autorów do wpisywania się.

I teraz prosimy Was, abyście podeszli do sprawy poważnie, ponieważ chcemy, aby w tym poście swoje komentarze zostawiły tylko te osoby, które deklarują aktywne uczestnictwo w życiu bloga, a nie chęć figurowania na blogu jako poltergreist i tworzenia sztucznego tłumu.

Na wpisanie się macie czas do 2 kwietnia do godziny 21:00.
Prosimy o zalogowanie się

26 marca 2014

Czy dusza, która zabiła czegoś potrzebuje?

[podkład]

Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje? 
Tak, spokoju.

Co rusz słychać tylko szelest trawy i liści, trzaśnięcie gałęzi. To wszystko jak w zwolnionym tempie. I widzisz pewną wysoką blondynkę, która prawie nie podnosi nóg. To ona właśnie sprawia, że do dźwięków lasu dochodzą te nowe. Nie widzisz jednak jej twarzy. Całą przysłaniają prawie białe włosy, które poruszają się zgodnie z jej ruchami ciała. W jej ręku tkwi długi wyrzeźbiony kawałek drewna. Rzecz tak bardzo niezwykła, a w tej chwili przeklęta przez ową dziewczynę. Ona nie idzie. Ona sprawia wrażenie jakby sama siebie ciągnęła do przodu. Jeżeli przyjrzysz się lepiej stwierdzisz, że nie ma siły. Tym ostatkiem planuje dojść gdzieś do głębi lasu. Gdzie będzie sama, a będzie ją otaczała tylko cisza i spokój.


Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?
Tak, czasu.

Nagle, może się wydawać, że z niewiadomych przyczyn, upada drzewo. Jednak znowu się podrywa i leci z jakąś nieopisaną siłą na małą polanę w środku lasu. Po drodze taranuje kilka innych do tego stopnia, że łamią się, bądź wyrywają wraz z korzeniami. Jednak i one w końcu lądują na ogromnym stosie. To wszystko tworzone w szale. W szale z nienawiści do samej siebie. Gdzieś coś wybucha, a ziemia się trzęsie. W końcu widzisz blondynkę, która pchnęła różdżką w stronę tego wielkiego zbiorowiska drewna. I wtedy ku górze uniosła się kula siwego dymu, a w samym środku lasu zapłonęło ognisko. Tak zadziwiające swoją wielkością, a tak mocne, że możesz poczuć to bijące od niego ciepło. Światło też pada od paleniska, aż tak bardzo, że każde stojące jeszcze drzewo otrzymało swój cień. Wtedy ta dziewczyna upada na kolana, a twarz chowa w dłoniach. Prócz trzaskania palącego się drewna możesz usłyszeć jej płacz. Szczery płacz, który uruchomił się dopiero po czasie.


Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?
Tak, zrozumienia.

Ta blondynka. Chuda, a jej kończyny jak sam szkielet. Widzisz te ręce, jak podnoszą się i obejmują inną osobę. To starszy od niej mężczyzna i choć ma zupełnie inny kolor włosów, to dasz radę zauważyć podobieństwa. Może w oczach, może w kształcie całej twarzy. To nie ma znaczenia, kiedy zdajesz sobie sprawę, że łączy ich miłość. Miłość, a nie pożądanie. Dlatego też przypisujesz mu miano ojca. Kochającego. Miłosiernego.
Możesz zapytać czemu tak bardzo ściska swą córkę, jak gdyby w geście pocieszenia? Bo ona płacze. Może nie płacze, a łka. Sama kurczowo trzyma się jego marynarki gromadząc w swych dłoniach nadmiar jej materiału. A on gładzi ją po włosach, coś szepcze. Jednak sam wygląda na zmęczonego, zmaltretowanego. Zaciska oczy, by nie uronić żadnej łzy przy dziewczynie. Stoi i powtarza, że rozumie.


Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?
Tak, wytłumaczenia.

Widzisz tę samą dziewczynę siedzącą na podłodze. Ma zamknięte oczy, a głowa oparta jest o czyjeś nogi. Tu zauważasz więcej podobieństw do siedzącej na krześle kobiety. Cała sylwetka starszej, zupełnie jak przekopiowana do owej blondynki. Spoglądasz na oczy ciemnowłosej. Ona sama spogląda na swą córkę z miłością. Nie z wyrzutem czy złością. Jej ręka spoczywa na głowie blondynki i co chwilę przeczesuje te jasne kosmyki. Kobieta mówi. Mówi dużo, a młodsza jej słucha. To matka stara się wszystko wyjaśnić, choć samej trudno przyjąć fakt do świadomości. Szuka więc istotnych rzeczy, by to zajście w spokoju wytłumaczyć.


Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?
Tak, zapomnieć.

Ale czy się da? Czy da się zapomnieć o śmierci członka rodziny? W dodatku tej, która rodziła się wraz z Tobą, która tworzyła się wraz z Tobą w jednym łonie.
A czy tym bardziej, jeżeli sama ową osobę zabiłaś? Jak bardzo ta wysoka, jasnowłosa dziewczyna była zła na własną bliźniaczkę, że żadne inne zaklęcie nie zadziałało prócz tego z zielonym światłem? I gdy ta barwa wypełniła pokój, wiedziała, że nie zapomni.


Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?
Tak, upewnienia.

Krzyk. Nie tej dziewczyny, nie zabitej, a matki. Krzyk rozpaczy odbijający się echem po ścianach. Potem upadek różdżki, która wydała kilka krótkich dźwięków przy styczności z podłogą. Następnie trzask kolan, które od zawsze wydawały taki głos gdy się je zgięło. I widzisz dziewczynę, jak ostatkiem sił próbuje na czworaka dostać się do ciała. Do ciała, które nawet nie drgnęło od dobrej minuty. A gdy już blondynka doszła do tej identycznej sobie, zapamiętała obraz, który ją upewnił.


Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?
Nie, bo sama już dawno umarła. 

Chantelle stała i wyglądała przez okno. Tak naprawdę nie widziała, co za nim się działo. Widziała tylko oczami swej wyobraźni, które odgrywały kolejne to taśmy jej wspomnień. To były jedynie strzępki przeszłości. Wydarzeń z wakacji.
Raz jeszcze przeniosła wzrok na pożółkły papier zapieczętowany twardym woskiem. Przekręciła go po raz enty i przygładziła napis głoszący imię oraz nazwisko nadawcy. Mark Hogarth. To ta rzecz wywołała natłok wspomnień w jej głowie. Nie wiedziała, co znajdzie w środku, ale szczerze się tego obawiała. Ścisnęła papier mocniej i włożyła pod pelerynę. Odwróciła się na pięcie, po czym jak najszybciej opuściła sowiarnię.

[Możecie być ze mnie dumni, wreszcie dodałam notkę.
Chciałabym wszystkich przeprosić, ale do tej pory jestem bardzo zaangażowana w sprawy studniówkowe mojej szkoły i nie miałam czasu Wam odpisać. Postaram się dodać odpowiedzi jak najszybciej :) 
*dziękuję Drew za wyłapanie błędu!]

23 marca 2014

Kiedyś przecież byłeś mi najbliższym przyjacielem


Drogi!
  Piszę do Ciebie ten list, bo po raz pierwszy w całym swoim stosunkowo krótkim życiu poczułam, że tak naprawdę tęsknię za Tobą, za nami, latami, które minęły i które już nigdy nie powrócą i Ty o tym doskonale wiesz. Kiedyś przecież byłeś mi najbliższym przyjacielem. 
  Jeszcze więcej lat upłynęło od mojego wyjazdu do Hogwartu, miejsca o którym dowiedziałeś się przypadkiem i w zupełnie niewłaściwy sposób za co jeszcze raz przepraszam. Zasługiwałeś na więcej wyjaśnień, na szczerość, tyle że ja jakoś nigdy nie potrafiłam Ci jej podarować . Może teraz, choć wiem, że już za późno, uda mi się coś w tym liście wytłumaczyć, jakoś nadrobić cały ten stracony czas. 
  Siódmy rok już mieszkam w tym wielkim, na pozór zimnym zamku i nadal nie potrafię się do niego przyzwyczaić. Do chropowatej powierzchni ławek pod palcami, wilgotnych kamiennych ścian, posadzki, od której wszystko odbija się echem. Nie potrafię pogodzić się z plamami atramentu na palcach, co wieczór muszę się ich pozbywać przy pomocy zaklęcia, opanowanego prawie do perkecji, z szatami, które plączą mi się między nogami i z tym, że tutaj każdy ma swoją etykietę, nawet jeśli oficjalnie coś takiego nie istnieje. 
  To nie są już dziecinne podziały, takie, jakich my sami dokonywaliśmy na podwórku za domami, dobierając kompanów do wspólnych zabaw, grupując ich, osądzając, kto jest lepszy, szybszy, kto bardziej nam się przyda. Te podziały są okrutne, zależne od tego jak bardzo magiczny jesteś, ile czarodziejskiej krwi przepływa codziennie przez twoje żyły, co pompuje twoje serce. Nie możesz nic na to poradzić, stać się szybszym, lepszym, by przejść na poziom wyżej. Nie ma takiej transfuzji, takiego zaklęcia, które uczyniłoby cię bardziej... właściwym. 
  Jestem gdzieś pośrodku więc mogę żyć w miarę normalnie, spokojnie zająć się sobą, udawać, że nie widzę tego co dzieje się wokół. Muszę Ci się przyznać, że z dnia na dzień idzie mi coraz lepiej, co stwierdzam z przerażeniem. Staję się dziwnie nieczuła, obca. Czasem mam wrażenie, że oddalam się od samej siebie i nie jestem w stanie tego powstrzymać. 
  Oprócz tego nie zmieniłam się chyba bardzo. Widzę, jak dorastają ludzie naokoło mnie, jak dziewczęta stają się wysokie i smukłe, jak ich oczy zyskują ten specyficzny, kobiecy wyraz, jak z dnia na dzień stają się coraz dojrzalsze, a co za tym idzie, piękniejsze. Obserwuję też chłopców,  widzę, jak pod ich szatami rysują się szerokie barki, twarde linie mięśni których nie było jeszcze kilka miesięcy wcześniej, jak ich dłonie robią się duże i szorstkie a twarze stają się typowo męskie i pochmurne. W sobie samej nie dostrzegam takich zmian. Włosy mam trochę dłuższe, bledsze policzki, usta stały się jakby pełniejsze. Oczy pozostały nadal te same, w kolorze jasnego błękitu. Słońce wciąż wysypuje mi drobne piegi na nosie, tak samo zadartym.  Do moich pięciu stóp doszło sześć cali, ale to nie jest wielka różnica. Całe życie rosłam po trochu, ledwie zauważalnie. Sześć cali w trzy lata to niewiele. Chyba na zawsze zostanę już taka malutka. Nic nie da się z tym zrobić. 
  Niedługo opuszczam Hogwart, muszę więc wybrać, jak dalej poprowadzić swoje życie. Nie myślałam jeszcze nad wieloma sprawami, odwlekając je na później aż w końcu same do mnie przyszły, domagając się uwagi, otrzeźwiając niczym wiadro lodowatej wody. Tak było z pierścionkiem, który teraz noszę na serdecznym palcu. Nie spodziewałam się go i pewnie gdyby był zdolny do uczuć, pierścionek także nie spodziewałby się mnie. Jestem ostatnią osobą, która powinna wychodzić za mąż, o czym też doskonale wiesz. Tyle że te zaręczyny są dla mnie ratunkiem i choć kocham Chłopca od Pierścionka, nie jestem do nich do końca przekonana. Chciałabym móc z Tobą o tym porozmawiać, usłyszeć kilka rad, może niebyt miłych, lecz na pewno szczerych. Wierzę, że mimo naszej przeszłości nadal byłbyś w stanie traktować mnie jak dawniej. Głęboko i szczerze w to wierzę, Przyjacielu. 
  Mam nadzieję, że moja sowa odnajdzie Cię, gdziekolwiek jesteś i że masz się dobrze. Jakoś przetrwałeś całą tę sytuację i nie zmieniłeś się zbytnio. Ja się nie zmieniłam. 


Całuję, Mary

  P.S. Nawet jeśli mi nie odpiszesz, będę wysyłać więcej listów z nadzieją, że w końcu uda mi się, co prawda pozornie, cofnąć czas. Bardzo bym tego pragnęła.  


[ Długo mnie nie było, nie pamiętam już, komu odpisałam, a komu nie. Nie wiem też jeszcze, kto nadal pozostał. Co do listu, mam nadzieję, że udało mi się w nim jakoś przedstawić tę stronę Mary, której jak dotąd nie odkryłam.  ]

Nienawidzę cię, ojcze

Uśmiechałam się do samej siebie. Walentynki. Miło jest czasem wiedzieć, że ma się kogoś, do kogo można wysłać kartę z życzeniami i zdawać sobie sprawę, że taki prezent się mu spodoba.
Patrząc należący przede mną list, nie mogłam przestać się uśmiechać. To było takie słodkie...

Droga Yseult!
Tak dawno cię nie widziałem! Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam tej rozłąki - każdy dzień bez ciebie, twojego wspaniałego uśmiechu, wesołego błysku w oczach, to dzień stracony. Każda minuta, każda godzina dłuży się niemiłosiernie; pragnę cię znowu zobaczyć.
Wiem, że już to słyszałaś z moich ust niejednokrotnie, ale powtórzę - kocham cię. Kocham cię, kocham cię, kocham cię i nigdy nie przestanę cię kochać. Nie wyobrażam sobie swojego świata bez ciebie - dla mnie istniejesz tylko ty.
Wracaj szybko, moje słońce!
Greg
Czytałam ten list co najmniej dziesięć razy, każda linijka wbiła mi się w pamięć. Kocha mnie, przemknęło mi przez myśl. On naprawdę mnie kocha.
Nie wiem, czy zasługuję na takie szczęście.
Spojrzałam na przygotowaną przez siebie kopertę, już leżącą na moich kolanach i czekającą na udanie się do odbiorcy. Nigdy nie szło mi dobrze wyrażanie własnych uczuć, ale w ten list włożyłam całe swe serce, wiedząc, że czegokolwiek bym nie napisała, jakkolwiek bym się nie wygłupiła, on będzie wiedział. I będzie czekał, aż wrócę do domu, będzie czekał ile będzie trzeba. Ja też będę czekała.
Gdzie podziała się ta cholerna sowa?, pomyślałam niecierpliwie, wbijając wzrok w okno. Przypomniał mi się jeden z ostatnich dni wakacji, gdy siedziałam w swoim pokoju w takiej właśnie pozycji, myśli miałam ponure jednak z innego powodu. Znów odbyłam nieprzyjemną rozmowę z ojcem na temat moich "znajomości".

– Jesteś czarownicą czystej krwi! – powtórzył po raz setny. – Jesteś arystokratką! Powinnaś być dumna ze swoich korzeni, szczycić się własnym pochodzeniem, a ty zadajesz się z takim śmieciem!
Skrzywiłam się delikatnie. Oblega, mimo iż nie skierowana we mnie, bolała. Bolała, gdyż mowa było o jednej z niewielu osób, na których mi naprawdę zależało.
– Czyli mam chodzić po mieście i traktować wszystkich cruciatusem tylko dlatego, że ja jestem czarownicą a oni nie? – spytałam z niedowierzaniem. – To żałosne! Zachowywać się jakbyśmy byli lepsi, mimo że wcale nie jesteśmy! Oni są takimi samymi ludźmi jak my! Niektórzy są pewnie lepsi od ciebie!
To ostatnie zdanie samo wyszło z mych ust i gdybym potrafiła, na pewno bym je zatrzymała. Ale nie potrafiłam.
Twarz ojca zrobiła się czerwona - doskonale wiedziałam, że popełniłam błąd, mówiąc to, co powiedziałam. Jednak życie toczy się dalej, nie płaczmy nad rozlanym mlekiem.
– Jeszcze raz – wysyczał – powiesz coś takiego, a pożałujesz, że kiedykolwiek przyszłaś na świat.
Uniosłam brwi. Przyzwyczaiłam się do takich gróźb, byłam też gotowa przyjąć najgorszą nawet karę, o ile on będzie bezpieczny – o ile ojciec wreszcie zostawi go w spokoju.
Chyba zauważył jakąś zmianę na mojej twarzy, bo odwrócił się do mnie plecami, wzrok utkwił w oknie.
– Zabiję go – powiedział powoli, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu – przepełnionego nienawiścią i niesamowitą pewnością siebie. – Jeszcze raz się z nim spotkasz, a przysięgam, że go zabiję.
Cała krew odpłynęła mi z twarzy, dłonie niezauważalnie zaczęły drżeć.
– Nie – szepnęłam, nie potrafiłam tego powstrzymać. – Nie!
W moich oczach widać było całe przerażenie, jakie odczuwałam.
– Błagam, nie rób tego!
Nagle zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy błagam ojca o cokolwiek, że po raz pierwszy byłam gotowa poświęcić całą swoją dumę, by go uratować.
– Ojcze – powiedziałam cicho, starając się, by głos mi nie drżał. – Proszę, nie rób tego.
Poczułam łzy napływające pod powieki, sylwetka ojca rozmazała się.
– Yseult. – Wzdrygnęłam się, słysząc jego chłodny ton. – Nie zmienię zdania. Przestaniesz spotykać się z tym chłopakiem, albo poniesiesz karę.
– To dlaczego to jego chcesz ukarać, a nie mnie? – spytałam, rozpaczliwie uczepiając się ostatniej z możliwych opcji. Nie chciałam, by on cierpiał przeze mnie, nie chciałam nie chciałam nie chciałam.
Ojciec powoli odwrócił się w moją stronę, patrzył na mnie beznamiętnie.
– Bo wiem, że to cię zaboli najbardziej – powiedział. – Bo wiem, że to najgorsza kara, która może cie spotkać. Bo wiem, że do tego nie dopuścisz, niezależnie od ceny. Bo pozwoliłaś zapanować nad sobą głupiemu uczuciu, zauroczeniu, które odebrało ci zdolność logicznego myślenia. Nie tego spodziewałem się po Krukonce.
Skuliłam się delikatnie, kiedy zorientowałam się, że każde jego słowo zgodne jest z prawdą. W jednej chwili zorientowałam się, że bez wahania rzuciłabym się w ogień, o ile miałoby to pomóc Gregory'emu; byłam gotowa dla niego cierpieć, umrzeć, zrezygnować ze wszystkiego – nawet ze szczęścia.
– Pozwól mi się z nim pożegnać. – Zdziwiłam się, słysząc swój cichy szept przepełniony bólem. Ojciec spojrzał na mnie, zaskoczony, przez chwilę przyglądał się mojej mokrej od łez twarzy; w jego oczach dostrzegłam niesmak. Skinął jednak głową na zgodę.
Biegiem ruszyłam do drzwi i wybiegłam na dwór. Nawet nie myślałam gdzie idę, nogi niosły mnie same. Przed oczami miałam Gregora, bladego, z pustym wzrokiem, leżącego przede mną na ziemi, bez życia. Nie miałam zamiaru dopuścić do takie sytuacji, nie pozwoliłabym mu umrzeć z mojej winy.
Zatrzymałam się dopiero przy niewielkim jeziorku, gdzie często spotykałam się z Gregiem. Na szczęście nie musiałam długo na niego czekać, jeszcze poprzedniego dnia ustaliłam, że właśnie przy tym jeziorze się spotkamy.
– Yseult! – usłyszałam jak mnie woła, odwróciłam się i na jedną króciutką chwilę bicie mojego serca stanęło. Wyglądał tak pięknie! Oczy błyszczały mu wesoło, gdy na mnie patrzył, włosy rozwiał mu wiatr… spuściłam wzrok.
– Yss! – W jego głosie dało się wyczuć niepokój; chwilę później stał już przy mnie, obejmował i czule głaskał po głowie. Miałam ochotę wtulić się w niego, wciągać jego zapach, wypłakać się w jego ramię… kiedy przypomniałam sobie słowa ojca: Zabiję go.
I po raz pierwszy. 
W życiu. 
Odepchnęłam go…
... mimo że moje ciało tak bardzo potrzebowało jego ciepła.
– Yseult. – Jego oczy wypełniał ból, wciąż widać w nich było zaskoczenie, gdy odsunęłam się od niego.
Moje serce nie potrafiło znieść tego bólu. Odwróciłam głowę.
– Yseult – zaczął głosem drżącym od emocji – błagam, powiedz, że nic ci się nie stało.
Chciałam powiedzieć tak. Tak tak tak tak tak, nic mi nie jest, wszystko dobrze, czuję się świetnie, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak to powiedzieć…
– On chce cię skrzywdzić – oznajmiłam głucho. – Powiedział, że jeśli nie przestanę się z tobą spotykać, skrzywdzi cię. A ja nie chcę, by cie skrzywdził.
Mój głos wyprany był ze wszelkich emocji, mimo iż w środku cała drżałam. Wiedziałam, co należało zrobić – odwrócić się i odejść, nie patrzeć w tył, zostawić wszystko i wszystkich, porzucić to głupie uczucie i marzenie o miłości.
Zrobiłam krok w tył
i następny,
i jeszcze jeden, coraz bardziej oddalając się od jedynej prawdziwej miłości mojego nędznego życia.
Odwróciłam się
gotowa do biegu
i wtedy
– Yss – Zastygłam w miejscu, czując, jak zaczynam drżeć na całym ciele, a każda komórka krzyczy: Uciekaj, póki możesz, uciekaj, zostaw go, nie pozwól go skrzywdzić! Uciekaj tak szybko, jakby gonił cię najgorszy z twoich koszmarów. Uciekaj od niego, od tego uczucia tak, by nigdy cię nie znaleźli.
Ale ja nie uciekłam. Stałam w miejscu niezdolna do najmniejszego nawet ruchu. Trwałam.
– Yseult, spójrz na mnie, proszę. – Usłyszałam jego głos, poczułam jego dłonie na swoich ramionach. Obrócił mnie, uniósł delikatnie brodę, bym popatrzyła mu w oczy. Te piękne, ciemne oczy, tak wypełnione bólem.
– Nie uciekaj przede mną. – Jego szept był tak cichy, że równie dobrze mógłby być wytworem mojej wyobraźni. I może nim był…
– Nie obchodzi mnie, co zrobi twój ojciec – powiedział, a ja zaczęłam się zastanawiać, skąd wiedział, że to o niego chodzi. – Nie pozwolę mu decydować o twoim życiu, Yss. Jeśli będę musiał, poczekam aż skończysz szkołę i wyprowadzisz się z domu. Boże, przeczekam nawet wieczność, jeśli będzie taka potrzeba, ale nie licz, że wypuszczę cie tak łatwo.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy znalazłam się w jego ramionach, kiedy zapomniałam o wszystkich rzuconych dzisiaj groźbach, a wszystkiemu winny był on. Jego dłonie wodziły po moich ramionach w górę i w dół, moja skóra płonęła pod jego dotykiem, bicie serca przyspieszało, a oddech stawał się płytki.
Uciekaj!, krzyczało coś we mnie. Uciekaj, nim doprowadzisz jego i siebie do śmierci!
Ale nie potrafiłam uciec.
– Zbyt bardzo mi na tobie zależy, Yseult Ducie. Chciałbym byś byłą moja na zawsze.
Zamieram, widząc w jego dłoniach niewielkie, obite w skórę pudełeczko. W jedwabną poduszeczkę wetknięty był maleńki, złoty pierścionek z niewielkim, niebieskim oczkiem.
To było za dużo dla mojego słabego już serca.
Poczułam łzy na swojej twarzy, łzy niedowierzania i szczęścia. W przeciwieństwie do moich koleżanek nigdy nie wyobrażałam sobie, jak będą wyglądać moje zaręczyny. Nie marzyłam o przystojnym księciu z bajki, klęczącym przede mną na jakimś klifie i w świetle zachodzącego słońca wyznającego mi miłość i ofiarującego pierścionek. Nie wyobrażałam sobie, jak będzie brzmieć miłosny wiersz, który usłyszę z jego ust. Dla mnie zaręczyny zawsze były tylko faktem. Odkąd skończyłam pięć lat byłam zaręczona, jak się później dowiedziałam, z jednym z Malfoyów. Kiedy dowiedziałam się, kim jest mój wybranek, zaczęłam głośno protestować, on też. Zaręczyny zerwano. I już szukano mi nowego. Nie było klifu, nie było zachodu słońca, nie było wiersza miłosnego. Po prostu fakt, który ojciec oznajmia ci przy obiedzie. Nic ciekawego czy romantycznego.
Gdybym teraz miała możliwość wybrania księcia z bajki i miłosnego poematu, nigdy nie zamieniłabym tej chwili na najromantyczniejsze nawet zaręczyny.
Sięgnęłam po pierścionek, dłoń mi drżała, gdy Greg zakładał mi go na palec.
W głowie miałam jeden wielki mętlik. Patrzyłam z niedowierzaniem na pierścionek, nie wierząc we własne szczęście. Mężczyzna. Którego kochałam. Oświadczył mi się!
Przecież miałaś odejść, kobieto!, głos w mojej głowie starał przywołać mnie do porządku. On go zabije! Miałaś usunąć się z drogi, ukryć się w cieniu! Miałaś go uratować...!
Zignorowałam ten głos. Zignorowałam wszystko. Chciałam tylko zatrzymać Grega przy sobie... Czy to naprawdę tak wiele..?
Poczułam jego dłonie na swojej twarzy; pozwoliliśmy chwili trwać, stojąc tak i stykając się czołami. Gdybym mogła, zatrzymałabym czas, sprawiła, że ten moment nigdy by się nie skończył.
– Kocham cię, Yss – powiedział Greg z czułością, czułam na swoich ustach jego ciepły oddech; serce biło mi tak mocno, że bałam się, że zaraz wyskoczy mi z piersi.
Poczułam jego wargi na swoich, ciepłe i miękkie, wplotłam palce w jego włosy. Nie istniało nic, prócz jego ust, jego rąk, którymi obejmował mnie w talii. Całował mnie tak, jakby cały świat miał się zaraz skończyć, a on chciał poznać smak życia. Całował mnie, całował całował całował…
A ja płonęłam. Płonęłam płonęłam płonęłam, płomienie otaczały mnie ze wszystkich stron, zataczały koła, nic nie było w stanie ich ugasić.
Jego ręce badały moje ciało, poznawały każdą, najmniejszą nawet krzywiznę.
Patrzył mi prosto w oczy.
– Kocham cię – powtórzył. Przymknęłam na chwilę powieki.
– Nigdy cię nie opuszczę – szepnęłam, by ponownie utonąć w jego ramionach.

Zaśmiałam się gorzko, odpychając od siebie wspomnienie. Od tamtego czasu spotykałam się z Gregiem w tajemnicy przed światem, nikomu nie powiedziałam też, że jestem z nim zaręczona. To był mój mały sekret, którym nie chciałam się z nikim dzielić. Do czasu. Bo przecież zakazany owoc smakuje najlepiej.
Stukanie w szybę skutecznie odwróciło moja uwagę od wspomnień zaprzątających moją głowę. Podbiegłam do okna i wpuściłam do pokoju wielką, ciemną sowę, z listem i gazetą przywiązanymi do nóżki. Przełknęłam ślinę. To była sowa mojego ojca.
Rzuciłam się na list, odwiązałam go od nóżki ptaka, który zaraz odleciał przez otwarte okno.  Szybko zamknęłam je, bo powoli zaczynało mi się robić zimno; skórę pokryła gęsia skórka.
Sięgnęłam po gazetę, ze zdumieniem stwierdziłam, że to prasa mugolska. Zmarszczyłam brwi, nie widziałam powodu, dla którego ojciec miałby mi wysyłać mugolskie czasopisma, którymi przecież gardził.
Zerknęłam na pierwszą stronę, w oczy rzucił mi się wielki nagłówek:
LONDYN ZMASAKROWANY!
Zmarszczka pomiędzy moimi brwiami pogłębiła się nieznacznie.
Sięgnęłam po list, rozerwałam kopertę i spojrzałam na pergamin pokryty drobnym, pochyłym pismem, które należało do mojego ojca. Powoli zaczęłam czytać.

Droga Yseult!
Żałuję, iż nie zechciałaś wrócić do domu na święta, ale rozumiem cię doskonale – jak byłem na ostatnim roku w Hogwarcie, również nie miałem czasu na odpoczynek. OWUTEMy zbliżają się coraz bardziej i nauczyciele wymagają coraz więcej, i więcej… i w końcu człowiek całe dnie spędza pochylony nad księgami, ucząc się wszystkiego, co mogłoby pojawić się na egzaminach.
Jako twój ojciec czuję się zobowiązany do poinformowania cię o tym fakcie. Zawsze chciałem dla ciebie jak najlepiej, dbałem, byś w przyszłości miała godne i szczęśliwe życie. Dbałem, byś trawiła do najlepszej ze szkół magii, znalazłem ci idealnego kandydata na męża. Starałem się zarobić tyle, byś i ty nie musiała bać się, co przyniesie kolejny dzień, byś mogła żyć w dostatku, jako poważana przez całe magiczne społeczeństwo czarownica. Jedyne, na czym mi zależało, to żebyś wyrosła na piękną i mądrą młodą damę, którą się stałaś.
Niepotrzebnie narzekałem, że trafiłaś do Ravenclawu – powinienem być naprawdę dumny, że Tiara przydzieliła cię do domu samej Roweny, najmądrzejszej czarownicy wszechczasów. Czy miałem na co narzekać? Twoim korzeniom nikt nie zaprzeczy, a Tiara tylko pokazała mi, ze moja córka to niezwykle inteligentna kobieta, która na pewno poradzi sobie w dorosłym życiu.
To twoja matka otworzyła mi oczy – uświadomiła mi, że to po mnie odziedziczyłaś charakter, chęć wyróżnienia się, upór i buntowniczość. Tak samo jak ty kiedyś starałem się pokazać rodzicom, że nie jestem taki, jak oni, że mam własne opinie, że wszystko zrobię po swojemu i wyjdzie mi to na lepsze. Byłem buntownikiem, wszystko robiłem na przekór ich woli – i teraz nareszcie rozumiem, czemu zachowujesz się tak, a nie inaczej.
Yseult, jesteś już na tyle dojrzała, że wierzę, iż w przyszłości dokonasz odpowiednich wyborów. Nie o tym jednak chciałem ci napisać. Kilka dni temu Czarny Pan chcąc sprawdzić lojalność części swoich popleczników, wysłał kilku nowych w naszych szeregach z misją do Londynu. Młodzi i głupi, chcąc zaimponować największemu czarownikowi w historii świata, spalili dużą część obrzeży miasta. Ofiary były głównie wśród mugoli, w tym tych wskazanych przez Sama-wiesz-kogo.
Mam nadzieję, że to pomoże ci wyrwać się z okowów przeszłości i zacząć nowe życie – z rozkazu Czarnego Pana rodzina Larthów została zamordowana, w tym młody Gregory Larth. Myślę, że powinnaś się tego dowiedzieć od własnego ojca, niż obcych. Ten chłopak był niepotrzebnym ciężarem na twoich barkach, nie pozwalał ci odejść i zostawić wspomnień za sobą.Liczę, że gdy wrócisz, wreszcie będziemy prawdziwą rodziną.
Twój ojciec
Theodred
Poczułam, jak całe powietrze uchodzi mi z płuc, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w brzuch. List wyleciał mi z dłoni, upadł na ziemię, a moje oczy powiększyły się. Powoli trawiłam informacje. Gregory Larth… nie żyje?
Poczułam jak spadam, straciłam grunt pod nogami, spadałam w ciemność coraz szybciej i szybciej, by rozbić się na kawałki na dnie przepaści. W jednej chwili z radością skakałam z klifu do morza, igrając z losem, w następnej to samo morze pochłonęło mnie, całą swoją mocą wepchnęło pod powierzchnię. Czułam się, jakbym oddychała przez cieniutką słomkę, płuca płonęły z braku tlenu. Machałam rękami i nogami, by wydostać się na powierzchnię, rozpaczliwie wziąć gwałtowny haust powietrza, ale woda była bezlitosna; targała moimi włosami, darła ubranie. Tonęłam, powierzchnia oddalała się coraz bardziej i bardziej…
Zaraz oszaleję.
Ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron, bezkresna i cicha. Tonęłam w rozpaczy, we własnych łzach; sama, własnymi rękami jeszcze bardziej wpychałam się pod powierzchnię wody. Moja wina moja wina moja wina…
Z moich ust
wydostały się
trzy słowa
– Nienawidzę cię, ojcze.
I ciemność zamknęła się nade mną.

_______________________________
Wszyscy ostatnio o śmierci piszą, to i ja coś naskrobałam. Takie ponure tematy na tym blogu... Ale niedługo napiszę coś wesołego. A przynajmniej mam taki plan...
Miało być ładnie, ale wyszło jak zwykle. Czyli nie wyszło.
Ale trudno.

17 marca 2014

Gdy stoisz krok od śmierci przypomnij sobie, że tylko matka Cię nie wyśmiała i kochała, aż by serce za Ciebie oddała.

Twarz wroga przeraża mnie wtedy, gdy widzę, jak bardzo jest podobna do mojej 

          No i nastał ten dzień. Sam dyrektor odprowadza go przed szkołę. Tam, gdzie czeka jego największy wróg. Chłopak czuje się jak niemowa. Profesor Dumbledore uśmiecha się jeszcze słabo i klepie go po plecach.
- Będzie dobrze...
Zdawało się, że chciał powiedzieć coś więcej, ale głos uwiązł mu w gardle. Bo i co powiedzieć chłopakowi, który dostał właśnie swój wyrok? Wyrok gorszy od dożywocia w Azkabanie. Co powiedzieć, gdy wielki rozrabiaka i wesołek stracił cały zapał?
         Jack idzie jakby do nóg miał przytroczone więzienne kule. Bał się tego dnia. Bał się odkąd dostał ten przeklęty list. Do tej chwili nie był sam. Miał kogoś kto go pocieszał, kogoś kto zwykle obrzucał go obelgami, ale rozumiał ten ból. Nawet na tę myśl, nie mógł się uśmiechnąć.
- Dzień dobry panie Bizarre – dyrektor ściska rękę jego wroga i potrząsa nią delikatnie – Najszczersze kondolencje.
- Dziękuje profesorze – mamrocze tamten.
Jack krzywi się tylko, gdy jego wróg próbuje ukazać skruchę i żal. Wierzy, że ten cierpi, bo jakby mógł nie cierpieć? Jednak ten ból w oczach wydaje mu się sztuczny.


I bez magii przyjdzie nam się rozczarować

          Śnieg skrzypi pod butami dwójki Bizarrów. Nie rozmawiają. Idą w milczeniu, którego żaden nie przerwie. Jack czuje pustkę. W sercu, duszy i czymkolwiek, co mu jeszcze pozostało. Jeszcze kawałek i przteleportują się do rodzinnej wioski. Ślizgon zaciska oczy, by nie pokazać ojcu łez. Cały jest rozedrgany. Zastępca szefa biura kwatery głównej Aurorów patrzy na niego z litością i pożałowaniem.
- Nic nie powiesz? - a jednak spróbował przerwać ciszę.
Tyle, że Jack nie zamierza odpowiadać. Przybiera posępny wyraz twarzy i przyśpiesza kroku. Chce mieć to za sobą. Chce wrócić do swojego pokoju i wypłakać oczy w poduszkę. W tej chwili nie wierzy w to, że szeroki uśmiech powróci na jego twarz. To przecież niemożliwe, by uśmiechał się po czymś takim. Przekraczają granicę Hogsmeade i już spokojnie mogą się przeteleportować. Robert wyciąga rękę do syna i nie ukrywa rozczarowania. Ślizgon ledwie dotyka tej ręki byłego Gryfona. Przywykł do tego wyrazu twarzy ojca. Nawet teraz..... Gdy Abigale odeszła.... Ojciec pokazuje mu jakim to Jack jest nędznikiem i zmazą na honorze rodziny.


Ludzie nie płaczą, bo są słabi. Płaczą bo byli silni zbyt długo

           Krople zimnego deszczu ukrywają liczne słone łzy spływające po twarzy młodego Bizarra. Nawet w tym tłumie ludzi patrzącym na zimną i sztywną twarz jego matki czuje się sam. Tylko przy niej czuł się inaczej, a teraz jej nie ma.
- Jak umarła? - pyta ktoś stający w oddali, a chłopak ma ochotę łkać na głos.
Biała sukienka, uśmiech na twarzy, jakby tylko spała. Mimowolnie i jej syn się uśmiecha. Dobrze, że zmarła z uśmiechem. Tyle zostało mu pociechy. Ktoś zamyka trumnę, a ksiądz odczytuje kolejne słowa Pisma. Abigale zasnęła na wieki.
            Po drugiej stronie grobu stoi dorosły Bizarre. Jack czuje na sobie jego spojrzenie. Gniewne i pełne wyrzutów. Chyba nigdy go nie zadowoli. Kolejne łopaty ziemi przykrywają mahoniową trumnę. Mokra ziemia bębni wraz z deszczem o wieko, gdy spada zrzucona przez ludzi. Teraz chłopak czuje ból w sercu. Nogi wrosły mu w ziemię, a twarz zbladła. Kolejni ludzie udają się do pomieszczeń, by schować się przed deszczem. Zostało tylko dwóch najbliższych sercu zmarłej mężczyzn.
           Nagrobek już stoi. Robert Bizarre, jego ojciec i największy wróg, podchodzi do niego i całuje zimny kamień z wygrawerowanym nazwiskiem.
- To twoja wina... Jack – mówi do chłopaka i odchodzi za resztą.
Ślizgon nadal tam jest. Przy ciężkiej, kamiennej płycie. Upadł na kolana i ręką gładzi zimny marmur. Jego łzy spadają wraz z deszczem na znicze. Opuściła go w najgorszym momencie.


Do cholery, co się dzieje z tym światem? Wszyscy, wszędzie widzą tylko zdrady, nawet gdy wierność osiąga już granice możliwości...

             Jest środek nocy. Burza rozszalała się na dobre. Pioruny walą w pobliskie drzewa, gdzieś zapaliła się stodoła. Nikt nie zwraca uwagi na płaczącego chłopca, który nadal klęczy przy grobie matki, nie zważając na błoto. Przytula marmur i wsłuchuje się w śmiech nieba. W jakimś domu, nieopodal cmentarza, pali się światło. To tam rozmawiają i piją wszyscy krewni i znajomi. Napuchnięte oczy chłopca wpatrują się w okno. Deszcz utrudnia mu rozpoznanie kształtu widzianego za szybą, ale Jack wie, że to ojciec. Stoi tam z kieliszkiem czerwonego wina i myśli, że jego syn udaje. Ślizgon jednak nie udaje i nie zważając na nic trwa przy grobie.


Te moje czekanie na Jego zrozumienie coraz bardziej wydaje mi się żałosne.

             Pierwsze promienie słońca nagrzewają już grób Abigale. Tuż przy tym grobie w wielkiej kałuży leży największy żałobnik - jej syn, Jack. Natomiast nad nim stoi mąż zmarłej - Robert – i przygląda się swojemu dziecku. Wino i uraza sprawiają, że nie patrzy z litością, a z wyrzutem. Podbiega do nich jakaś ciotka przy kości i z krzykiem stwierdza, że syn Abigale spał przy jej grobie.
- Jeszcze coś złapie i umrze zaraz po niej – łapie się zrozpaczona za głowę – Biegnę po koce! Robert obudź go.
Ciotka znika, odprowadzana przez wzrok Roberta. Mężczyzna unosi brwi i delikatnie kopie chłopca. Ten otwiera oczy, a jego ubłocona twarz ukazuje rozpacz. Spogląda na ojca z bólem, ale czuje nienawiść. Robertowi udało się zasiać to ziarno wrogości. Jack tak długo kochał ojca, bał się go, ale kochał. Teraz już tak nie będzie.
           Ślizgon wstaje i ubłoconą ręką głaszcze grób matki. Całuje marmurową płytę i ociekając brązową mazią odchodzi z cmentarza. Ojciec odprowadza go, tak jak wcześniej ciotkę, wzrokiem.

Są rzeczy, od których nie można uciec, nawet jeśli odejdzie się bardzo daleko.

            Grupka krewnych zmierza już szybkim krokiem na cmentarz, by pojęczeć nad Jack'iem. Litować się i pieścić. Widzą już chłopca zmierzającego w ich stronę, widzą jego ojca, który stoi ze łzami w oczach nad grobem żony. Całe ich współczucie przechodzi na starszego żałobnika, który pił z nimi całą noc. Już nie chłopiec, który zasnął podczas burzy przy grobie rozmiękcza ich serca.
 Raz jeszcze chcą spojrzeć na młodszego, porównać żałość obydwóch. Widzą już tylko pustą ścieżkę na cmentarz, bo Ślizgona na niej nie ma.
- Widać, że nie Gryfon. Brak mu honoru i odwagi, by zmierzyć się z bólem. Zasmarkany Ślizgon, tchórz – podsumowuje ciotka, która niedawno biegła zatroskana po kocyk dla Jack'iego.


---------------------------------------------------------
Jak widać Jack'ie jednak nie zawsze się uśmiecha. 
Moja pierwsza w karierze notka fabularna - jej!
Mam nadzieję, że nie najgorsza, bo dobrą jej nazwać nie można xD
Trochę inne miałam wyobrażenie i takie tam, ale trudno.
Tak więc jestem gotowa na krytykę :)



12 marca 2014

"Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość." - F.S Fitzgerald


The moment's already passed...



Noc była niedopieszczona w szczegółach, lecz wieczór powoli ustępował jej miejsca, umieszczając na niebie pierwszą gwiazdę i odsłaniając równocześnie ciemne chmury, by na tle wchodzącego w granat firmamentu zajaśniał kulisty księżyc. Krystalicznie biały śnieg oświetlał błonia Hogwartu, a mroźne powietrze przeszywało je w namacalny sposób. Nie powoływało do życia wichury, nie potęgowało ostrości zamieci, przeważnie występującej w okresie tego miesiąca – mroźnego lutego, tworzącego dla człowieka warunki wręcz spartańskie, szczególnie gdy słońce chowało się za horyzontem. Krajobraz otaczający szkołę nabrał swego rodzaju stonowania i spokoju, upraszając uczniów o pozostawienie go nietykalnym i błogim dla oka i ucha, przynajmniej przez czas trwania tylko jednej nocy i jednego dnia. Tyle potrzebowała szkoła, by na chwile przystanąć i zwolnić w biegu, by odetchnąć i przez moment rozkochać się w ciszy wielkich przestrzeni. A przede wszystkim uczniowie potrzebowali spowolnić rytm swojej pracy i skupić się na sobie, otoczeniu najbliższych i na rozbłyskających w kominku płomieniach żarliwego ognia, na który zerkali w trakcie upajania się literaturą nowoczesną i tą, ze stronicami pokrytymi warstwami nieznośnego dla nosa kurzu. Taki ten dzień się wydawał – spokojny i przyjemny, subtelnie relaksujący. Niektórzy odczuwali rodzinną atmosferę, a inni przeszywającą serca swoją wrażliwością, błogą melancholie. Jednakże ten dzień był o tyle niezwykły, że nic chaotycznego i wybijającego go z rytmu nie zdarzyło się w obrębie placówki, jaką był Hogwart. Należało to do rzadkości w okresie poświątecznym. Właściwie się nie zdarzało, pozostając mitem w skali prawdopodobieństwa, groszem odnalezionym na dnie oceanu, białym krukiem na tle czerni całego schematu.


Słodka nuta tajemniczności.


A Kristel Scriven siedziała. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, opierając swoją blond czuprynę o zagłówek łóżka, przerzucając kartki i lustrując wzrokiem szykowne kreacje i modele fryzur, z których tylko nieliczne pozostawały w dniu dzisiejszym modowymi wyznacznikami. Matka prenumerowała Czarownice dla siebie i córki, mimo że dziewczyna czasem tylko zerkała, co kryje się za grubą okładką przedstawiającą twarz, a czasem i ciało pięknej kobiety, wielokroć przystrajanej niczym choinka bożonarodzeniowa, w bardzo błyszczącą biżuterie. Raz w tygodniu mogła zaszczycić ją sowa, trzymająca w łapkach paczuszkę z kolejnym egzemplarzem, który Kristel ze spokojem oddawała w ręce koleżanek z dormitorium, a następnie selekcjonowała na specjalnie wydzielonej dla tego magazynu półce, gdzie wzrastał z każdym tygodniem stosik nieużytkowanego papieru. A teraz chciała zabić nudę. Pogapić się bezsensownie w coś materialnego, by znów nie przyłapano jej na wpatrywaniu się w nieokreślony punkt pokoju, w stanie całkowitego pogrążenia się w swoich myślach i wydawaniu się przerażającą dla poukładanych współlokatorek.



                         A zależało jej na tym, by pozostawać normalną, uśmiechniętą dziewczyną.


Przyglądała się fantastycznym sukniom z wzorami kwiatów i szerokim materiałowym spodniom, od których biła fantazja kolorów. „Mama nigdy by się tak nie ubrała” – było pierwszą myślą, która nasunęła jej się do głowy, po przestudiowaniu kartek z widniejącymi na nich słonecznymi motywami ubrań. W nawyk weszło jej rozmyślanie o tym, co matka uważała za modne i godne uwagi. Zaczęły ją wręcz te myśli, w których porównywała swój gust do gustu Violet Scriven, irytować. Tak jakby nie potrafiła mieć własnego zdania. Matka zawsze mówiła jej, co powinna nosić, jak powinna się zachowywać, co wypada, a co nie. Na początku Kristel traktowała te nakazy jako cenne porady, a teraz zwykła określać je mianem „pieprzenia o niczym”. Przeszła na kolejną stronę, po czym wykrzywiła lekko usta w grymasie znużenia i odłożyła na bok wrześniowe wydanie, zbyt zirytowana wywiadem pewnej czarownicy, dla której moda i uroda stały na piedestale wszystkich wartości, wręcz przewyższały inne o głowę. „A potem się dziwić, że mężczyźni nie biorą nas na poważnie”. Osunęła się na poduszkę, wkładając pod nią rękę; zamknęła oczy. I chociaż usilnie do tego dążyła, w jej głowie nie zdążył wytworzyć się obraz, charakterystyczny dla głębokiego snu, gdyż prace nad tym przedsięwzięciem w mózgu dziewczyny zaburzyły natarczywe szepty należące do dziewcząt, które nagle znalazły się obok baldachimu jej łóżka.


- Obudź ją 
- Ty to zrób
- No szturchnij ją tylko…

- Słyszę was – wychrypiała ledwo słyszalnie, wciąż nie otwierając oczu i nie zmieniając swojego położenia. Dźwięk jej głosu musiał jednak dotrzeć do uszu dziewcząt, gdyż szepty ucichły, a na ich miejsce wstawiły się piskliwe soprany.
- Wstań Kristel, Dumbledore… - Zacięła się.



Dumbledore?



– Wyjdź proszę na korytarz, on tam czeka – powiedziała szybko, ciężko przełykając ślinę i popatrując nieśmiałym wzrokiem na resztę Krukonek.  
Kristel zmarszczyła brwi, a oczy miała nieznacznie otwarte. Podniosła się ospale i przeciągnęła. I chociaż wyglądała na wypraną z emocji, to jednak była ciekawa. Cholernie ciekawa, czego chciał od niej stary dyrektor.






Czuję pustkę. Naprawdę, nie czuje nic. W tej chwili jestem, jak autystyczne dziecko, którego dotyk może wyprowadzić z równowagi. Niech nikt mnie nie dotyka, bo mogę wybuchnąć histerycznym śmiechem. To by było absurdalne, ale zdaję mi się, że tylko takie zachowanie, absurdalne i niedorzeczne, jest w tej chwili na miejscu. Jestem jak pole minowe. Bo… Czy ja dobrze słyszę? Wciąż nie jestem pewna, czy siedzę tutaj, w tym pięknym gabinecie otoczonym regałami książek, na tym wysokim, obłożonym aksamitnym materiałem krześle i czy moja ręka leży bezwładnie na tych dębowych, masywnych podłokietnikach. I czy naprawdę właśnie, dosłownie przed chwilą, usłyszałam te słowa. Obok mnie siedzi Dante, ale również się nie odzywa. Cisza twa wiecznie, rzeczywiście zdaje mi się, że jestem jak postać namalowana na obrazie, z którego już nigdy się nie wyrwę. Na takim mugolskim obrazie, który podobno się nie rusza. I ja trwam w bezruchu. Dyrektor odchrząkuje i dodaje coś swoim głębokim głosem, ale tylko jego melodia pobrzękuje mi w uszach, z kolei znaczenie tych wypowiedzianych, urywanych sformułowań ujętych w zdania, gdzieś mi umknęło. Nie słucham, bo wciąż odtwarzam na nowo jego wcześniejsze słowa i próbuję wybudzić w sobie jakąkolwiek emocje. Czy powinnam teraz płakać? Właściwie, to tak. Powinnam zrobić cokolwiek. Mogłabym się nawet zdenerwować. Wybuchnąć tym śmiechem. Myślę, że Dumbledore oczekuje jakiejkolwiek reakcji, bylebyśmy tylko nie wpatrywali się w niego w tej sposób – w przeraźliwym zamroczeniu. Oczy zaczynają mnie piec, a obraz rozmywa się, jakbym powoli traciła wzrok. W końcu odkrywam, że to łzy wprowadzają mnie w tą niedołężność; ospale odwracam głowę w swoją prawą stronę, by móc spojrzeć na młodszego brata. Możliwe, że jego oczy również szklą się, jak i moje, ale nie mogę być tego pewna z powodu tego nieznośnego zamglenia. A ponieważ nie mam odwagi wpatrywać się w niego dłużej, również nie podołam w spełnieniu obowiązku starszej siostry, bo zwyczajnie nie dam rady potrzymać go w tej chwili za dłoń i powiedzieć, że razem przez przejdziemy przez tą masakrę. Sparaliżowało mnie.
„Kristel” – słyszę swoje imię powtórzone dwa razy i szybkim ruchem przecieram wierzchem dłoni krople łez, którym tym samym nie pozwalam wypłynąć. Mój własny ruch zaskakuje mnie, jakby kończyny mojego ciała nie tworzyły jedności  z mózgiem, w którym powstają te rozlewne myśli.
- Panie dyrektorze – zaczynam, nie patrząc mu w oczy. Mój głos nie należy do mnie, jest chropowaty i muszę odchrząknąć, by móc mówić dalej. Jednakże nie wiem, co mogę wyrazić, skoro żadne pytania i sformułowania nie przychodzą mi do głowy. Chciałabym, żeby potwierdził realność tej sytuacji, bo wciąż niedowierzam, że wstałam z łóżka. Nagle postać mężczyzny o burzy czarnych włosów na głowie jawi mi się oczami wyobraźni. – Gdzie jest nasz ojciec?
- Przeniósł się do waszego mieszkania w Londynie, o ile dobrze mi wiadomo – odparł starzec pobłażliwym tonem.
- Jest bezpieczny? – Odparłam z zaskakującą żywiołowością. Albus Dumbledore spojrzał na mnie z niepokojem.
- To nie jest odpowiednie pytanie, panno Scriven, nie sugeruje chyba pani… - przerwałam mu w tym miejscu. Złość zalała moje płuca, początkowo nieznacznie je muskając, jednak z każdym kolejnym wypowiadanym słowem, nabierając potężniejszych kształtów.
- Tak. Sugeruję. Nie jestem głupia – zacisnęłam dłoń w pięść, nie zważając na strużkę łez, wyrabiających sobie drogę na moim policzku. Pojawiła się tak nagle, a po chwili musnęła moje usta swym słonym smakiem.

Wybudzona z letargu nagle zaczynam sobie wszystko uświadamiać i słowa dyrektora nabierają na znaczeniu. Moja matka miała problemy z różdżką, która po małym wypadku w pracy zaczęła sprawiać kłopoty, rzucając niechciane zaklęcia,  a nawet wydając z siebie iskry. Miała iść z nią do naprawy, jednakże tego samego dnia, w trakcie odprawiania porannych rytuałów, różdżka zaiskrzyła się na tyle, że podłożyła ogień, który podpalił jeden z materiałów i szybko rozprzestrzenił się po całym pokoju. Violet próbowała go ugasić, jednakże spekuluje się, że mogła zakrztusić się dymem, lub uderzyć głową o coś twardego, gdyż zemdlała. Ojca nie było w domu, wyszedł jak zwykle wcześniej. Skrzaty domowe po czasie zorientowały się, że wybuchł pożar, próbowały ugasić płomienie, jednakże ogień tlił się niemiłosiernie i szybko zajął połowę posiadłości. Podobno pomoc przybyła, gdy pozostały jedynie ruiny. I martwe, zwęglone ciało matki. Violet Scriven nie żyła.



Nie wierzę w to. Nie wierzę, że był to przypadek.



 I nagle złość ustępuje, jednakże w jej miejsce nie wstawia się smutek, lecz przerażenie. Tak, boję się. Tak cholernie, jak nigdy dotąd. W Hogwarcie jestem bezpieczna, wmawiam sobie, lecz przypominam sobie twarze typów, kręcących się po korytarzach szkoły, którzy wyglądają, jakby na skinienie głowy mogli zabić mnie z zimną krwią. Wiem, dlaczego moja matka zginęła. Bo przeszkodziła temu, przed którym ludzie drżą z strachu, a tajemnica w końcu wyszła na jaw. Niech dyrektor to potwierdzi. Niech nie każe żyć mi w niepewności i ciągłym lęku. Czuję, jak wiruje mi w głowie. Jeżeli teraz wstanę z krzesła, mogę zemdleć. A nie chcę wypaść na słabą. 



Nie mogę być słaba.


Nie mogę pozwolić sobie na słabości i na strach. Jestem tchórzem – nie, byłam tchórzem. Mam ochotę wrzeszczeć i okładać pięściami wszystko, co się rusza, a także przedmioty i samą siebie.
 Powoli gubię się w swoim uczuciach. Ojciec siedzi w Londynie, zapewne otoczony czarodziejami, którzy w razie ataku są gotowi go obronić. A ja jestem zdana na siebie i muszę bronić własnej skóry. Pozostawiam swoje serce zlodowaciałe, umysł bystrzejszy, a zmysły wyostrzone. Nie mam czasu na żałobę. Teraz dla szkoły nie jestem już dziwką Scriven, bo wszyscy zaczną mi współczuć i się nade mną litować. Nie potrzebuję tego, próbuję to sobie teraz wmówić. Ale moje serce rozdarte jest na małe kawałeczki, gardło mnie drapie, gdyż wstrzymuję się od płaczu.

 - Jedyną rzeczą, której wam teraz potrzeba, jest odpoczynek. Nauczyciele wiedzą, że mają was nie przemęczać. Pewnie w głowie układacie sobie wiele scenariuszy tego, co tak naprawdę mogło być powodem, dla którego ogień rozprzestrzenił się i zabił waszą matkę. Żadnej rzeczy nie możemy być pewni w stu procentach, jednakże w stanie roztrzęsienia i szoku, rozmyślanie o tym nie przyniesie wam żadnych korzyści. Nie jest pani głupia, panno Scriven, dlatego myślę, że mądrze się pani zachowa w trakcie przeżywania żałoby. Jeszcze raz chcę złożyć wam swoje kondolencje.

 Przegryzam wewnętrzną stronę policzka. To jest mój nerwowy tik, który posiada również i Dante. Po chwili nie ma nas w gabinecie, a po wyjściu na korytarz, rozdzielamy się. Nie czuję, że muszę go przytulić. Trudno jest mi myśleć o drugiej osobie, gdy przed oczami widzę twarz matki, a w uszach wybrzmiewa mi jej donośny śmiech. Jest niemal tak realny, że powoli dopada mnie przeświadczenie, że matka znajduje się tuż za moimi plecami. Udaję się w stronę Pokoju Wspólnego, próbując odgonić od siebie jej obraz, a Dante skręca na prawo w inny korytarz i znika z mojego pola widzenia.
Jestem sama w swoim dormitorium. Na łóżku rozwalają się czasopisma, a ja wpadam w histerię. Rwę je w szale rozpaczy i rzucam w okoliczne przedmioty. Padam ociężała na łóżko i zwijam się w kłębek, przytulając swoją twarz do poduszki i łkając. Krzyczę, lecz poduszka tłumi mój głos. Dziś mogę pozwolić sobie na słabość. Jutro chcę obudzić się silna, jak nigdy dotąd. Zasypiam z tą nadzieją.


Chcę być innym człowiekiem.


11 marca 2014

"Nie jestem wyjątkowy patrząc na moje rodzeństwo, ale przynajmniej jestem sobą!"

Crowdean „Crow” Alexander Macedoński Colonel



„-Czwórka rodzeństwa to fajna sprawa… Pod warunkiem, że nie dzielisz z żadnym pokoju”

Crow jest środkowym dzieckiem państwa Colonel – czarodziei czystej krwi o bardzo dobrej reputacji i oczywiście aktualnie (dokładniej jeszcze przez rok, a raczej kilka miesięcy) jedyne ich dziecko w Hogwarcie. Narodził się dnia siódmego lipca 1960 roku... Jak to mówi jego starszy brat „Jest Pie******nym Dzieckiem Szczęścia” – i ma to odbicie w jego życiu, które przy pewnych jego cechach cudem (a raczej szczęściem) zachował.
Już w dniu swych narodzin posiadał dwójkę rodzeństwa Williama i Annabell, którzy są po szkole kolejno pięć i trzy lata. Po tych wakacjach do szkoły trafi jego młodsze rodzeństwo: Clara i Timothy – rozbrykane bliźniaki, które są jak papużki nierozłączki.

Oczywistym jest, że kiedy miał lat jedenaście, dokładnie w dzień swych urodzin dostał list, na który oczekiwał, gdy tylko poznał słowo „Hogwart”, powiadamiający iż za kilka miesięcy zostanie jej uczniem. Nie było to w sumie dla nikogo zdziwieniem, patrząc na to, że jego „czarodziejskość” ukazywała się non stop, szczególnie gdy coś mu się nie podobało.
Nigdy nie zapomni swego pierwszego dnia w tej wspaniałej szkole, albowiem był to chyba najwspanialszy dzień jego życia: Nigdy nie zapomni jakie wrażenie wywarł na nim zamek, kiedy płynęli przez ciemną i mroczną taflę jeziora, opowiadając sobie różne historyjki o okropnych monstrach, które zamieszkiwały jego głębiny, nigdy nie zapomni tego jak wchodził ze swymi rówieśnikami do Wielkiej Sali i oczarowany tym, że oświetlały to pomieszczenie tysiącami świec jak i zaczarowanym sufitem nie zwracał uwagi na to iż wlepione było w nich setki par oczu…

Teraz? Teraz jest już na szóstym roku nauki, jako wychowanek Gryffindoru
a mimo to do dziś pamięta jak nadeszła jego kolej na przydział. Kiedy wreszcie Tiara ogłosiła swój wybór poczuł niewyobrażalną ulgę, jakby z jego serca spadł jakiś ciężki kamień. Było po wszystkim. Kiedy komuś z mugolskiej rodziny o tym opowiadał, nie wierzył w to. W końcu wiedział, gdzie idzie, słyszał opowieści rodzeństwa!
„- Masz rację. Ale opowieści to nie to samo, co to przeżyć samemu, prawa?”





Jeśli można o coś oskarżyć tego chłopaka to zdecydowanie będzie to zbytnia pewność siebie i zbyt wielkie zaufanie do swoich „dziedzicznych umiejętności i niebywałego talentu”: te cechy niejednokrotnie doprowadzały go do złego, a połączone z jego chęcią nieskończonego popisywania się niejednokrotnie doprowadzały naszego przyjaciela do Skrzydła Szpitalnego z ciężkimi i bolesnymi urazami fizycznymi. Ale trzeba przyznać, ma się czym popisywać albowiem przed każdym „publicznym występem” każdą ze swych sztuczek wielokrotnie ćwiczył w samotności, aby nikt nie powiedział iż ktoś robi to lepiej od niego. Szczególnie, gdy tym kimś miałby być jego własny brat… Colonel jest raczej lubianą personą, głównie z kilku ważnych cech: Nigdy nie traci dobrego humoru, na jego twarzy zawsze widnieje uśmiech,  a nawet w najgorszej sytuacji potrafi znaleźć iskierkę czegoś dobrego: No cóż, po prostu niepoprawny z niego optymista… Mówi się czasem, że on niczego się nie boi, szczególnie gdy powie się do niego „Tchórzysz?” lub „Założysz się?”. Jest to oczywiste kłamstwo, albowiem Crowdean jest tylko człowiekiem i jak każdy z nas boi się wielu rzeczy, ale walczy ze swym strachem, czasem mało skutecznie, zazwyczaj bardziej… To chyba nazywa się odwaga, tak sądzę. Lojalny i przyjacielski człowiek jednak ma okropną wadę: Jest momentami zbyt dumny i bardzo ciężko mu ją schować do kieszeni i przyznać się do błędu. Jak już mówiłam nasz Gryfon jest raczej lubiany, jednak nie oznacza to iż nie posiada wrogów, wręcz przeciwnie kilku ich ma i nienawidzi z całego serca… no może przesadziłam, ale bardzo ich nie lubi.Czasem nie potrafi się kontrolować gdy coś wprowadzi go w szał i jest w stanie powiedzieć kilka słów za dużo, których potem będzie żałował, czy zaatakować: Nie ważne czy zaklęciem, czy pięściami. Ani to, ani to nie przeszkadza mu.Jest pracowity i obowiązkowy… niestety tylko w sprawach, które go „kręcą” dlatego też zawsze miał problemy z Historią Magii czy Transmutacją… To sprawiło iż ich nie kontynuuje, skupiając całą swą uwagę na Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami… Bo możecie wierzyć czy nie, ale w przyszłości ma zamiar zajmować się Smokami: Te stworzenia pasjonują go od zawsze…

Pierwszy człon jego imienia nawiązanie do wyglądu właśnie (trzeba przyznać, że przy wymyślaniu jego imienia byli oryginalni). Albowiem gdy narodził się ma jego główce już było widać czarne jak krucze pióra włosy, a jego oczy przybierały tak ciemny odcień brązu, że wydają się niemal czarne. Włosy… dalej czarne jak pióra wyżej wymienionego ptaka są krótkie i roztrzepane (Nie, nie wie co to jest grzebień ani żel do włosów). Ubrany, kiedy ma czas wolny w zwykłe jeansy t-shirt i zazwyczaj koszulę, a do tego zwykłe trampki.


Dane Personalne:

Imię: Crowdean (preferuje jednak nazywanie go po prostu Crow)
Drugie imię: Alexander
Nazwisko: Colonel
Dom: Gryffindor
Wiek: 16 lat
Rok: 6
Bogin: Członek rodziny z mrocznym znakiem na ramieniu
Patronus: JESZCZE brak
Zajęcia dodatkowe: Quidditch na pozycji ścigającego




POWIĄZANIA [WKRÓTCE]   

[Witam ponownie! Wizerunek pana Matthew Gray Gublera będzie użyczony przez Crowa, mam nadzieję że na jak najdłuższy okres ^^. Wizerunek podrzucony przez Effy, za co jej wszyscy dziękujmy ;) Zapraszam do wątków!]

5 marca 2014

Do you like to be the villain?


Przesunęła wzrokiem po jego twarzy. Na pierwszy rzut oka wyglądał na niewzruszonego jednak niewielka zmarszczka pomiędzy ściągniętymi brwiami dawała znać, że jest inaczej. Przygryzła lekko wargę i westchnęła, warto było chociażby spróbować, dla Millie każde niepowodzenie to o niebo lepsze rozwiązanie niż brak działania. Zrobiła krok do przodu, wspięła się na palce i zarzuciła bratu ręce na szyję, nos zanurzyła we wgłębieniu obok obojczyka i przez chwilę wdychała jego znajomy zapach pozostając w ciszy. Trwało to dosłownie kilka minut, a wydawało się jakby ta chwila ciągnęła się przez godziny. Gdy tylko poczuła dłoń gładzącą jej plecy, wiedziała że część sukcesu ma już za sobą.
- Dorian... - Odsunęła się na parę centymetrów, wystarczająco żeby móc widzieć jego twarz, dłonie wciąż trzymała jednak splecione na jego karku. Zmarszczka na czole bruneta pogłębiła się, zdawał się doskonale wiedzieć jaki będzie rozwój wydarzeń, lecz ciężko było stwierdzić, czy w ogóle jest szansa przemówić mu do rozumu. - Skończ z tym, proszę. - Pod powiekami Walker zaczęły się zbierać łzy, cholera, jak ona tego nienawidzi! Odpędziła je kilkoma mrugnięciami, jednak Dorian chyba zdążył je zauważyć. Zawsze tworzyli zgrane rodzeństwo, razem przeciwko światu i te sprawy, a przynajmniej do czasu, gdy prawie przed rokiem chłopak zniknął bez śladu. Teraz niewiele zostało z ich więzi.
Brunet odsunął ją od siebie delikatnym lecz stanowczym ruchem, przelotnie zerknął w stronę lasu, po czym wrócił wzrokiem do jej wyczekującej twarzy.
- Mała... - Pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Już wiedziała, że przegrała tę walkę. Straciła go, i choć przez ułamek sekundy był jej ukochanym starszym braciszkiem, teraz wrócił dystans. - Wiesz, że nie jestem w stanie cofnąć czasu. - Ostatnie słowa wycedził przez zęby. A więc jednak, wciąż miał w sobie wolę walki, wciąż się przejmował! - Zresztą nieźle radzisz sobie beze mnie. - Na jego ustach zaigrał uśmiech, jednak nie sięgał on oczu. Sam w to nie wierzy. Gdy wyciągnął rękę, żeby pogłaskać ją po policzku, zrobiła gwałtowny krok w tył.
- Jasne. - Warknęła, obróciła się na pięcie i chwyciła torbę sportową leżącą u jej stóp. - U mnie lepiej być nie może. Miło,że aż tyle wiesz o moim aktualnym stanie ducha! - Ruszyła pospiesznym krokiem wąską ścieżką, nie czekając na reakcję brata. Mogła jedynie podejrzewać, że zacisnął pięści hamując się przed powiedzeniem czegokolwiek. Kiedyś nie zachowywał się w ten sposób ale czasy się zmieniły, on się zmienił.

4 marca 2014

AKTA


RÓŻDŻKA:
10 i ćwierć cala | głóg | włókno ze smoczego serca
DOM: Slytherin
KLASA: VII
DATA URODZENIA: 10.09.1959 r.
PATRONUS: wciąż bezkształtna mgiełka
BOGIN: smok
STATUS KRWI: czysta jak łza

ZAMIESZKAŁA W: przedmieścia Sheffield
SPECJALIZACJE: Historia Magii, Astronomia

UMIEJĘTNOŚCI: gra na fortepianie


WYNIKI SUMÓW

  •  Astronomia: W (wybitny)
  • Eliksiry: Z (zadowalający)
  •  Historia magii: W (wybitny)
  • OPCM: Z (zadowalający)
  • Transmutacja: P (powyżej oczekiwań)
  • Zaklęcia i Uroki: P (powyżej oczekiwań)
  • Zielarstwo: Z (zadowalający)
  • Numerologia: P (powyżej oczekiwań)
  • Starożytne runy: W (wybitny)


WYNIKI OWUTEMÓW 


  • Zielarstwo: brak
  • Astronomia: brak
  • Historia Magii: brak
  • Eliksiry: brak
  • Zaklęcia i uroki: brak
  • Starożytne runy: brak




[Pomysł z wynikami testów odgapiony od Yseult za co bardzo przepraszam:)]

Lustereczko powiedz przecie...


When the tears come streaming down your face
When you lose something you can't replace
When you love someone but it goes to waste
Could it be worse?




Lights will guide you home 
And ignite your bones
And I will try to
F I X  Y O U

































Bonus dla hejterów
coś jeszcze?
Z pracy wakacyjnej 

[Coldplay

1 marca 2014

Marcowa lista obecności

Ostatnio dało się zaobserwować prawdziwy nawał nowych postaci, ale też zmniejszoną aktywność u poszczególnych autorów, którzy mogą się pochwalić dłuższym stażem w naszej społeczności, dlatego dla zaprowadzenia porządku w powiększającej się liście postaci po lewej, nadeszła pora na drugą listę obecności. 


Na wpisanie się macie czas do 5 marca do godziny 21:00
Wszystkich autorów prosimy o napisanie komentarza z zalogowanego konta, w których zamieścicie imię oraz nazwisko postaci, z którą się meldujecie (osoba mająca dwie karty melduje dwa nazwiska w jednym komentarzu). Po 21.00 w środę wszystkie niezgłoszone postacie zostaną wymienione w Ogłoszeniach i znikną z linków, natomiast ich autorzy dostaną jeszcze równo dwa dni na zostawienie komentarza pod Dyrekcją, inaczej ich karty zostaną bezpowrotnie usunięte. Oczywiście takie osoby mają możliwość powrotu na bloga, jednak rekrutując się muszą napisać powód swojej wcześniejszej nieobecności.


W rozwinięciu postu znajdziecie podsumowanie kolejnego miesiąca działalności bloga i nasze plany na przyszłość. Zachęcamy do zapoznania się z poniższymi punktami, ponieważ mają one istotny wpływ na funkcjonowanie bloga.