31 lipca 2014

[Jo najbardziej w świecie kocha Drusia]

a tak serio to Benka, ale się nie przyzna


Josephine Jo Hawkins

Dla leniwych
|| Ravenclaw || VII klasa || półkrwi || urodzona 26 kwietnia || Portree, wyspa Skye || Szkocja || różdżka z drewna grabowego, 8 i ½ cala, z piórem dirikraka od Jimmy’ego Kiddela || kontynuuje: eliksiry, zaklęcia, historię magii, runy, transmutację astronomię, zielarstwo, obronę przed czarną magią i numerologię || pozalekcyjnie: zielarstwo, szachy, historia magii, runy || przyszła łamaczka uroków || kocha, nie kocha… || za mało szczęśliwych wspomnień, za mało || nie zostaniesz śmierciożercą, Ben || kot Sherlock || mugolskie powieści pod łóżkiem || gorsza niż młodsza siostra || matka poszła w tango z mugolem || tylko ja mogę mówić Druś || żyjmy i dajmy żyć mugolom || Czarny Pan? Chyba podziękuję || kuzyn chce ją nawrócić || nie dla balów ||
Dla wszystkich
Metr sześćdziesiąt dwa ironii i cynizmu o zielonych oczach i ujmującym uśmiechu. Czarny humor to dla niej chleb powszedni. Stara się być optymistyczną pesymistką, ale wychodzi jak wychodzi. Ostatnią cechą, jaką chciałaby w sobie zauważyć jest spontaniczność, co na szczęście się nie przydarza. Dumna jak mało kto, choć gdy się pomyli to otwarcie potrafi przyznać się do błędu. Daleko jej do chodzącej encyklopedii, jednak wie wszystko o wojnach goblinów w XVII wieku. Pasjonuje ją historia magii i wszystko, co z nią związane. Co prawda nie jest wszechstronnie uzdolniona, ale ma potencjał i Tiara Przydziału to zauważyła.
Nigdy nie była oczkiem w głowie swojej matki i ojczyma, zawsze porównywano ją do młodszej siostry, Gabrielle. Nie podobają jej się poglądy polityczne rodziny, ale nie protestuje zbyt głośno, bo liczy, że po ukończeniu Hogwartu wyprowadzi się hen daleko wraz z Benjaminem. Nie pozwala się prowadzić za rączkę, tak, jak to robi Gabe i może dlatego nie jest idealną córką. Okres buntu już jej przeszedł, ale dalej, gdy ma do wyboru zrobić na przekór rodzicom, a postąpić zgodnie z ich wolą, wybierze pierwszą opcję.
W Hogwarcie nie ma zbyt wielu bliskich znajomych, więc towarzystwa najczęściej dotrzymuje jej kot. Kiedyś miała w zwyczaju przesiadywać godzinami w kuchni, ale odkąd poznała Georgijewa jakoś się to zmieniło. Powiernikiem jej sekretów jest Drew. Jeśli spytasz go o cokolwiek na temat Jo, z pewnością zna odpowiedź. Hawkins ma na pieńku z jedną Gryfonką, ale o co poszło, to pewnie sama nie pamięta. Ważne jest to, że ona i Jamie się nie znoszą.
Planowanie jest jednym z jej hobby, zawsze ma przy sobie rozpiskę bieżącego dnia i konsekwentnie ją wypełnia. To samo ma zamiar zrobić w przyszłości. Jej aspiracją jest ukończenie Hogwartu z ocenami z wszystkich przedmiotów przynajmniej na poziomie Powyżej Oczekiwań, a następnie zdobycie pracy u Gringotta. Co prawda nie dąży do celu po trupach, ale ma wzniosłe ideały i wierzy, że skwapliwie je wypełniając, da radę zajść daleko.
Dla ciekawskich
|| pamięć prawie fotograficzna || zerwane zaręczyny || sekret || dosiadała miotły raz i spadła || przepada za pieprznymi diabełkami || widzi testrale || nie mów do mnie Josephine! || całowała się z najlepszym przyjacielem, dwa razy || kocha śnieg || jak była mała, to ugryzł ją psidwak || oswoiła tentakulę i nazwała ją Eleonora || kropla na sen, kropla na uspokojenie || siostra w Slytherinie || potrafi wymienić wszystkie rodzaje nieuczciwych zagrań w quidditchu || do boju Chluba! || nie jada śniadań || Wieża Astronomiczna || pochłania książki jak miętowe ropuchy || postrzelajmy stawami w palcach  || arystokratka od siedmiu boleści ||
KOLIGACJE || LUSTRO
ODAUTORSKO:
Kartę sponsorowali:
kody html Efci, 
Lucy Hale, 
i google grafika.
Mistrzowi Gry mówimy tak.
Stara karta, jakby ktoś chciał się pośmiać: [klik]
Cześć!
kontakt: 49783915
Szukam chętnych do przejęcia prawie narzeczonego, siostry i kuzynka Jo.
weźcie się za nich, wątki dorzucam w gratisie!

Tell me would you kill to save for a life? Tell me would you kill to prove you're right?

c z ę ś c i e j   z n a n a   j a k o   Y s s
bo nikt nie potrafi poprawnie wymówić jej imienia
Czysta krew || 17 marca 1960 || Ravenclaw || Klub pojedynków
brzoza, włos jednorożca, 12 i pół cala, giętka
Patronus: lis || Bogin: ojciec
szukająca
Biegniesz ubitą droga przez las, jakby gonił cię sam Diabeł. Nie, nie uciekasz, jedynie chcesz zdążyć na czas. Zmierzasz przed siebie w szaleńczym tempie, mając nadzieję, że dotrzesz, nim to się stanie. Boisz się, że nie trafisz, że zagubisz się po drodze i będzie już za późno. Nie możesz się spóźnić, nie możesz! Od tego zależy cała twoja przyszłość, całe twoje szczęście... z ulgą oddychasz, gdy zza drzew wyłania się ponura rezydencja. Wbiegasz do środka, mijasz po kolei kolejne drzwi, aż docierasz do takich, które stoją przed tobą otworem. Oddech przyspiesza, a ty, pełna wątpliwości, przekraczasz próg. W twoje oczy rzuca się leżące na podłodze bezwładne ciało ukochanego mężczyzny, a ty padasz na kolana. Już za późno, już po wszystkim... budzisz się z krzykiem.
Niektórzy rodzą się w rodzinach czarodziejskich, inni mugolskich i z uśmiechem na ustach przeżywają dzieciństwo. Gdy rodzisz się jednak w rodzinie arystokratycznej, w której korzeniach nie da się znaleźć choćby jednego mugola czy charłaka, spoglądasz na świat całkowicie inaczej. Od twoich pierwszych dni na tym świecie wpaja ci się tysiące zasad, równie zbytecznych, co kolejna romantyczna ballada Celestyny Warbeck, której znaczna część czarodziejskiego społeczeństwa ma dość. Od twojego pierwszego kroku rodzice uczą cię nienawiści do mugoli i czarodziejów mugolskiego pochodzenia, a z biegiem czasu nienawiść tę pielęgnują niczym delikatny kwiat, który już niedługo ma w pełni się rozwinąć.
Ród Ducie od zawsze należał do tej właśnie grupy, która czerpie czystą przyjemność z samego obrażania ludzi mniej majętnych czy o gorszym rodowodzie niż oni. Gdy tylko na świat przybył nowy potomek, gotowy godnie reprezentować swój dom, okazało się, że tradycyjnie metody wychowania nie zawsze przynoszą oczekiwany skutek.
Pierworodnej państwa Ducie nadano imię Yseult, które oznaczać miało uroczą. Przez pierwsze miesiące życia dziewczynki, jej rodzice z dumą pokazywali ją wszystkim znajomym, twierdząc, że oto narodziła się istota, która wzniesie ich ród na sam szczyt. Nie mogli bardziej się mylić! Odkąd Yseult nauczyła się chodzić, z każdym dniem stawała się coraz mniej urocza. Nagle z tej uwielbianej przez wielu dziewczynki, ukazał się istny diabełek, który największą radochę brał z ciągania kotów za ogon i malowania po ścianach. Z dnia na dzień Yseult stawała się w oczach rodziców coraz mniej urocza, a wizja rodu Ducie na samym szczycie coraz bledsza.
Los jednak sprzyjał staremu rodowi i postanowił wynagrodzić go dzieckiem idealnym. Niestety, po raz kolejny urodziła się dziewczynka, a tak wyczekiwany męski potomek, który przedłużyłby linię rodu, nie nadszedł. Maleńka Laoise spełniała jednak wszelkie oczekiwania rodziców i była istnym przeciwieństwem starszej siostry. Yseult, która uważała dziewczynkę za intruza, który zaburzył jej idealny świat, postanowiła znęcać się nad siostrą, by się jej pozbyć. Niestety, jasnowłosa istota nie znikała, a rodzice co chwila rozpływali się nad jej idealnością i perfekcyjnością. Szansa na wybicie się ponad innych i chwałę wróciła, a wszystko to za sprawą niewinnej i posłusznej dziewczynki.


Yseult nigdy nie wybaczyła młodszej siostrze, że tamta skupiła na sobie całą uwagę rodziców, ją samą stawiając w cieniu. Był to jeden z powodów, przez które Ruda nigdy nie zachowywała się tak, jak powinna. Postanowiła, że pokaże światu, kim jest naprawdę i jak niewiele znaczą dla niej wszelkie zasady, które wpajano w nią od lat. Z szerokim uśmiechem na ustach ganiała po dworze w towarzystwie mugolskich dzieci, w domu kradła zabawki siostry i w tajemnicy paliła je ukryta za drzewami. Nie szczędziła złośliwych komentarzy, jawnie okazywała sympatię osobom uznawanym przez jej rodzinę za śmieci. Buntowała się, odkrywając przy tym samą siebie.
Nie przejmowała się błaganiami siostry, by zachowała rozum i przestała zawodzić rodziców. Nie chciała być posłuszna, chciała być sobą. Odkryła, że wszystkie dzieci, w mniemaniu arystokratów gorsze, niczym się od niej nie różniły, że doskonale się z nimi dogadywała i bawiła. Niewiele obszedł ją fakt, że gdy trafiła do Hogwartu, Tiara Przydziału przydzieliła ją do domu Roweny Ravenclaw, nie Salazara Slytherina, a pełen nienawiści list od ojca po prostu zignorowała. Zbyt dużo czasu spędziła w towarzystwie innych arystokratycznych rodów, by się przejmować takimi błahostkami.
Gdy tylko skończyła się pierwsza w życiu Yseult lekcja latania, ta już wiedziała, że znalazła swoje hobby. Na miotle, wysoko w powietrzu, czuła się tak, jak nigdy się nie czuła w otoczeniu rodziny czy nawet biegając jak szalona po dworze – czuła się wolna. Pokochała to uczucie i nie miała żadnych oporów przed zabieraniem szkolnych mioteł i uczeniem się latania. Z każdym kolejnym dniem rozwijała tę pasję, czytając wszelkie książki na temat tego magicznego sportu i zgłębiając się w gazety. Głodna wiedzy nasłuchiwała kolejnych wieści ze świata sportu, wiernie kibicowała drużynie Ravenclawu w szkolnych zawodach, aż w końcu, wbrew woli rodziców, dołączyła do drużyny i zajęła pozycję szukającej.
Od samego początku Yseult wykazywała się doskonałą pamięcią do wszelkich zaklęć czy uroków, a także zmysłem do sporządzania wszelkiej maści eliksirów. W pierwszych klasach była na tyle ambitna, że często widywano ją w bibliotece, ze stertą książek u boku, ale z czasem zapał ten zmalał. Przestała zaglądać do podręczników od nie interesujących ją przedmiotów, prace domowe skrobiąc w ostatniej chwili. Wiedziała czego nie chce kontynuować i nie obchodziło ją, czy SUMa z tych właśnie przedmiotów zda na Wybitny czy Okropny. Za stratę czasu uważała również wszelkie kółka, na które kiedyś się zapisała i z większości z nich zrezygnowała, aktywnie uczestnicząc jedynie w Klubie Pojedynków czy na treningach quidditcha.

30 lipca 2014

I always hear "punch me in the face" when you're speaking, but it's usually subtext


Hamish John Cox

mugolak?/włos jednorożca, 11 cali, cyprys/nie lubimy mioteł/ Pan-Nie-Ma-Mnie/ książki zamiast przyjaciół?/ kochamy konie, pegazami nie pogardzimy /zawsze wiedzieliśmy, że umiemy czarować/ Londyn, Londyn, Londyn! / śmierć śmierciożercom/ codziennie coś słodkiego/ nie lubimy swojego pierwszego imienia/ Hamish umarł, niech żyje John/ V rok / Hufflepuff/ kot imieniem Elf/ bogina nie znamy/ patronus chwilowo mgiełką - uczymy się/ Opieka nad magicznymi stworzeniami / transmutacja/ obrona przed czarną magią/ lizus/

Tego pamiętnego dnia deszcz dudnił o dach. John siedział w swoim pokoju i czytał powieść detektywistyczną. Kufer miał już spakowany, kot przeciągał się na jego łóżku, różdżka leżała tuż obok... Chłopak musiał tylko przetrwać tych kilkanaście godzin by potem ujrzeć wymarzoną szkołę. Jednak zegar się zawziął i jakby stanął w miejscu. Strony książki zdawały się nie mieć końca, a jego nogi jakby nie potrafiły przestać podrygiwać nerwowo. Do małego pokoiku weszła kobieta. Uśmiechnęła się do chłopca i pogładziła jego włosy.
- Mój mały czarodziej.
- Zawsze mówiłem, że potrafię czarować. Nawet mam czarnego kota.
- To bardziej pasuje do czarownicy. 
- Trudno.
Kobieta posłała mu jeszcze jeden uśmiech i ruszyła ku drzwiom. Zatrzymała się w progu i odwróciła do chłopca. Na jej twarzy widać było zamyślenie.
- Jadę do sklepu. Coś ci kupić Johnny? 
- Nie trzeba. 
- Kocham cię synku.
- Nie mów tak, bo pomyślę, że się ze mną żegnasz. Wtedy nie wypuszczę cię z domu, bo będę się bał, że odchodzisz na dłużej. 
- Wystarczyłoby "ja też". Ciekawej lektury czarodzieju. 
- Ja ciebie też.


Stoi przed tobąPokazuje ci list z dziwną pieczęcią. Pierwszy raz od śmierci twojego męża jest szczęśliwy. Lubisz nazywać go synem, ale znalazłaś go pod drzwiami. On już od dawna o tym wie, ale nie przeszkadza mu to w nazywaniu cię mamą. Zawsze powtarzał, że umie czarować, śmiałaś się. Przygarnął czarnego kota, bo mówił, że jest on kojarzony z magią, nazywałaś go czarownicą. Wtedy myślałaś, że to kolejne dziwactwo, nowa zabawa. Jednak czarowanie to co innego niż powieści kryminalne, jeździectwo i piractwo. Oczywiście tamte hobby nie poszły w zapomnienie. Uśmiechasz się. Cóż innego możesz zrobić? Jego oczy świecą się tak radośnie. Mierzwisz jego blond włosy i obiecujesz, że udacie się na te magiczne zakupy. Wiesz, że jeszcze sama w to nie wierzysz. Jakaś łza wymyka się z twojego oka. Patrzy na ciebie i nie rozumie. Cieszysz się. Tak dawno się nie cieszyłaś. On też nie. Zastanawiasz się, co powie twoja prawdziwa córka, gdy dowie się o liście Johna. Spodziewasz się ogromnych pokładów zazdrości. Mówisz jeszcze, że go kochasz i całujesz w czoło. Jest taki odważny.


Stoi przed tobą.Nie wierzysz w jego słowa. Śmiejesz się. Twój przyszywany młodszy braciszek miałby być czarodziejem? Ale nagle przypominasz sobie dziwne momenty ze swojego życia związane właśnie z nim. Wypełnia cię dziwne uczucie. O dziwo nie zazdrość. Już się nie śmiejesz, bardzo spoważniałaś. Twój młodszy braciszek, którego wbrew jego woli ciągałaś w niebezpieczne miejsca i którego zmuszałaś do łamania zasad rodziców. Widzisz jak się cieszy, o dziwo ty też się cieszysz. Posyłasz mu uśmiech i mierzwisz jego blond czuprynę. Zawsze był od ciebie niższy i to ci dawało przewagę, ale teraz on nauczy się czarować. A co jak zechce się odgryźć za wszystkie lata wykorzystywania go? Musisz wykorzystać ostatnie chwile wyższości. Używasz jego pierwszego imienia. Czerwieni się jak burak i zaczyna cię okładać pięściami. Jednak robi to tak żeby cię nie skrzywdzić. W końcu jesteś jego siostrą. W dodatku starszą.


Stoi przed tobą.Zawsze był twoim przyjacielem i oparciem. Zawsze wyciągał cię z najgorszych kłopotów. Teraz uważa, że umie czarować. Wierzysz w to od razu. Zawsze był inny. Odstawał. Nie zmieniało to jednak faktu, że potrafił poświęcić dla ciebie wszystko. Wzięłaś to za miłość. Głupia. Zniweczyłaś wiele lat wyznając mu swoje uczucie. Przestałaś z nim rozmawiać, gdy wyznał, że dla niego to tylko przyjaźń. Teraz przyszedł. Przeprosił, choć to była twoja wina i wyznał prawdę. Niby zawsze żartował, że potrafi czarować, ale teraz mówi na serio. Pokazuje ci swój list. Wierzysz i zagryzasz wargę. Masz go nie widzieć przez cały rok. Tak długo milczałaś, a teraz on ma wyjechać. Zaczynasz płakać. Nie chcesz by tak po prostu wyjechał. Rzucasz się mu na szyję i przepraszasz. Prosisz by nie zapomniał. Dajesz mu swój wisiorek. Obiecujesz dozgonną przyjaźń.



John Cox? Znam go. Jest z Hufflepuffu. To bystrzacha. Rzadko się odzywa, chyba że na lekcji. Często siedzi w bibliotece, ale z tego co wiem, to się tam nie uczy. Czyta mugolskie książki detektywistyczne. Taki psychofan Sherlocka Holmesa. W szkole już niejeden słyszał o jego "śledztwach". Pfff.... Według mnie niczego prawdziwego nie dowiódł. Mówią, że on się nie pcha do kłopotów, że to inni go wciągają w swoje zabawy. Jakby nie potrafił odmówić. Nie żeby dał się wykorzystywać. Jeśli chcesz czegoś od niego żądać, to dobrze to przemyśl. Słyszałem o kilku bijatykach z jego udziałem. Prawda, nie zdarzało się to często. Woli być "niewidzialny". Na moje to trzeba być zdrowo stukniętym, żeby unikać ludzi. Jest dziwny. Ale tak między nami, to dobry facet. Znaczy można na nim polegać. Sam mówi, że brak mu odwagi. Nie wierz mu. Byłem kiedyś w poważnych kłopotach. Nie będę o tym opowiadał. To co zrobił było niebezpieczne, ale była to jedyna szansa by mnie ratować. Wcześniej z niego kpiłem, a on uratował mi życie. Jest odważny. Bardzo. Co nie zmienia faktu, że za nim nie przepadam. Pytasz o jego status krwi? Wyznał mi kiedyś, że sam nie wie. Znaczy jest podrzutkiem. Jego mugolska rodzina znalazła go pod drzwiami. Ale i tak, gdy się go spyta, to odpowie, że jest mugolakiem. W końcu o magii dowiedział się dopiero, gdy dostał list. Wcześniej żył tylko z mugolami. Jego rodzina? Ma starszą siostrę, jeśli można tak powiedzieć. Matka jest ponoć jakimś tam mugolskim uzdrowicielem. On mówi na to "lekarz". Ojca miał. Ten się zamordował. Depresja, czy coś takiego. Co jeszcze wiem o Johnie? Lubi konie i wszystkie ich magiczne wersje. Widzi testrale, nie wiem czyjej śmierci był świadkiem. Ma czarnego kota. Jest nieśmiały, choć ma ciekawą osobowość. Niski blondyn o niebieskich oczach, taki typowy. Inteligentny, odważny, pomysłowy, bystry i po prostu mądry. To uciążliwe jeśli sie z nim dłużej przebywa. Kiedyś miał bzika na punkcie piratów. Nie lubi latać na miotle. Dziwak, nieprawdaż? Mówił mi kiedyś, że zamierza się podjąć jakiegoś mugolskiego zawodu. Pisarstwa albo aktorstwa. Aż mnie ciarki z obrzydzenia przechodzą. No, stwierdził że ewentualnie zostanie dziennikarzem jakiejś magicznej gazety. Taaa..... Może wysłać go tak do redakcji "Czarownicy"? Byłaby jazda, zwłaszcza że on wolałby pisać o przestępstwach i tym podobnych. Trzeba na niego uważać. Jeszcze chłopaczyna zostanie detektywem. Szczerze mu to odradzam.



________________________________________________________
Hej! To znowu ja! Jeśli ktoś nie kojarzy, to prowadzę jeszcze pozytywniejszego pana -> Jack Bizarre
Tym razem postać bardziej podobna z charakteru do tej, co siedzi przed monitorem ;)
Chętna na wszelkie wątki. Szukam dla Johnny'ego najlepszego przyjaciela.
Wizerunek - William Moseley 
Cytat w tytule z serialu "Sherlock"
Mistrzu Gry witamy!

What do you want me to do, dress in drag and do the hula?

podkład
Uśmiechnięta postać podchodzi wolnym krokiem do hebanowego stolika. Szczupła dłoń unosi się na wysokość starego gramofonu, smukłe palce otulają igłę, wiodąc ją na powierzchnię winylu. Charakterystyczne szumy cichną po chwili, miarowo ustępując miejsca donośnej fali chóralnych głosów i niesamowitej muzyki.
"NATHAN, CHOLERA, WYŁĄCZ TEN JAZGOT!"

Nathaniel "Nathan" Ryan Angelpride 


 urodzony 12.07.1960r. | VII rok | Hufflepuff |
 czysta krew | niegodny swojego nazwiska |
 wyrzutek | dziedzic (niesłusznej) fortuny | 
 13 cali, topola, włos z głowy wili, giętka,
 niesamowicie kapryśna | patronus: paw |
 bogin: horda wielkich karaluchów | 
 działacz klubu szachowego | członek chóru |

Przyszedł na świat w brytyjskim szpitalu jako wcześniak. Najlepsi lekarze gorliwie walczyli o jego słabe zdrowie, by po długich miesiącach przenoszenia niemowlęcia
z inkubatora do inkubatora wreszcie oddać astmatyczne, mizerne dziecko w ręce niespokojnej matki oraz jej równie przejętego małżonka. Już od dnia poczęcia para czarodziejów pokładała w swoim synu ogromne nadzieje: duma rodu Angelpride'ów, oddany brat, kolejny, utalentowany ślizgon, najlepszy student na roku, następny Minister Magii... 

Pozycji na liście "do spełnienia" przybywało coraz więcej wraz z mijającymi latami, ale nawet sam Czarny Pan nie przewidział przydziału chłopaka do Hufflepuffu. Nie tylko rodzice, lecz cała rodzina załamała się na wieść o tym, że ich wyczekiwany dziedzic nie był dość dobry na Dom Węża, acz wystarczający na Puchona. W pierwszej chwili jedenastoletni Nathan rozpłakał się, zalewając rzewnymi łzami i wszelkimi wydzielinami na oczach wszystkich zebranych, tym sposobem skazując swoją osobę na dożywotnie pośmiewisko, a także skutecznie uśmiercając jakiekolwiek szanse na udane życie towarzyskie. Dopiero w gabinecie dyrektora uspokoił się na tyle, by obwieścić, że on do domu nie wróci, dopóki Tiara nie zmieni wyboru. Okrągłe trzy lata zajęło mu oswajanie się z myślą, że to niemożliwe do spełnienia życzenie i już na zawsze pozostanie Puchonem.

Choć matka szczerze nim gardzi, ojciec usilnie stara się wydziedziczyć na dobre, dziadkowie udają, że nie wiedzą nic o żadnym wnuku, a siostry palą jego ulubione rzeczy dla zabawy, ma kogoś, kto pomaga mu przetrwać trudną sytuację w domu - swoją ciotkę, Ursulę, fankę nadnaturalnych stworzeń zwłaszcza centaurów i redaktorkę w magazynie Prorok Niedzielny. Oficjalnie rodzina wyrzekła się kobiety za małżeństwo z mugolem, mniej oficjalnie po prostu pozbyli się problemu, jakim była inność Ursuli. Ekscentrycznej, silnej osobowości jak widać nie dało się stłumić w zarodku jedynie pieniędzmi i sławnym nazwiskiem. 
"Posłuchaj, kochanie. Twoi rodzice przyzwyczaili się do stałości, dlatego każda zmiana, nawet ta dobra, napawa ich lękiem. To ślepcy, nie potrafią cię zaakceptować, bo jeszcze nie są gotowi na przegryzienie kagańców. Wolą do końca swoich dni wieść tchórzliwy żywot sługusów, tłumacząc okrucieństwo szacunkiem, a zbrodnie władzą. Nie pozwól, by ich ignorancja ściągnęła cię na dno."
"Ciociu, a kiedy będę mógł zamieszkać z tobą?"
"Kiedy zjesz wszystkie jarzyny." 
"Czyli nigdy?" 
Od pierwszej do trzeciej klasy nie istniał dla nikogo. Był nijaki i zagubiony, mimowolnie zlewał się ze ścianą, podręczniki same wypadały mu z rąk, a nawet gdzieś pod koniec drugiego roku, podczas swojej o dziwo pierwszej odpowiedzi ustnej, nauczyciel zapytał go z jakiej szkoły przeniósł się do Hogwartu. Odparł tylko "niemożliwe" na odpowiedź Nathana: "Ale profesorze, ja tutaj jestem od zawsze...". Jedyną osobą od początku świadomą egzystencji chłopaka była Elsa Menzel, koleżanka ze szkolnej ławki oraz późniejsze światełko w niekończącym się tunelu samotności. To ona wspierała go tam, gdzie wychudzone rączki cioteczki Ursuli nie sięgały, słuchała w spokoju trwających przez kilka godzin seansów narzekań, powtarzających się cyklicznie co drugi dzień i, na Merlina, tylko przy niej mógł być sobą bez konsekwencji odrzucenia. 

"Elsy, Pani Prefekt mojej duszy, strażniczko mego jestestwa, inspiracjo dla mej twórczości, muzo dla moich pieśni, miłosierdziu dla cierpienia, o radości dla spragnionych twego widoku oczu i ukojeniu dla tęskniącego serca..."

"Chrońcie mnie, Założyciele Hogwartu... Nathan, szlaban na poezję."

Na czwartym roku był już zupełnie innym chłopakiem. Może musiał przejść szybki kurs dojrzewania, może znudziło go patrzenie na wieczną dezaprobatę ojca z myślą "to moja wina, muszę się zmienić". Może to przez wpływ Ursuli i Elsy. Może zawdzięczał to ładnej pogodzie, może wygranej walce z trądzikiem, w każdym razie nagle ludzie znali jego imię i w krótkim czasie ze społecznego dna odbił się ponad morze obojętności i osiadł na wyspie rozpoznawanych. Nikt nie kojarzył go z małym dzieciakiem, który niegdyś prawie narobił w spodnie podczas ceremonii przydziału. Był zwykłym, niezwykłym Nathanem - schludnym, szczerym, a także lojalnym przyjacielem, śmiałym w kontaktach z obcymi, otwartym na wszelkie doświadczenia. Brak talentu magicznego nadrabiał poczuciem humoru, luki w wiedzy z zakresu historii - bystrością. Niewątpliwie mógł się pochwalić sprytem i inteligencją, bowiem do dziś trudno go pokonać w partyjce szachów, a jego zuchwałe dowcipy cieszyły się uznaniem nawet wśród Ślizgonów (!), po prostu nauka szła mu dosyć opornie. Sam siebie uważa za artystyczne objawienie, stąd nikogo już nie dziwi surrealistyczne podejście Nathana do otaczającego go świata - potrafi zrobić dramat podczas śniadania na całą Wielką Salę tylko dlatego, że posmarował chleb masłem do zewnątrz, a nie do wewnątrz. Bawią go najbardziej absurdalne sytuacje. Mianował się Szefem Magicznej Policji Modowej i oblepia rzeczy tych, którzy włożyli na siebie coś jego zdaniem niedopuszczalnego kolorowymi wizerunkami dyrektora w ramach ostrzeżenia. Następne naruszenie Kodeksu Modowego wiązało się z jego osobistą interwencją.

Dalej stara się ze wszystkich sił, by chociaż raz w życiu usłyszeć od rodziny, że są z niego dumni, jednak w końcu zdał sobie sprawę z jednej, najważniejszej rzeczy: "Tylko wariaci są coś warci". Jeśli nie mógł zdobyć ich uznania dzięki surowej dyscyplinie, nieustającej walce z własnymi słabościami, po to, by wpasować się w czyjeś chore standardy, jeśli musiał odmawiać sobie wszelkich przyjemności, przy tym tracąc gdzieś powoli swoją tożsamość, to pieprzyć to, przynajmniej samego siebie więcej nie zawiedzie. Jako Ślizgon, czy jako Puchon - jeszcze wszyscy będą nim zachwyceni.
W odpowiednim czasie sprawiedliwość rozliczy każdego.

- - -
Witam wszystkich bardzo uprzejmie i kłaniam się nisko z moim pierwszym Puchonem. Za zgodą autorki, nieco zmieniona karta wolnej postaci: Brandon Ryan Roberts, teraz Nathan Angelpride :> Dzięki specjalne dla sympatycznej administracji i Elsy Menzel.
Jestem bardziej, jak chętna na wątki, a także wszelkie powiązania (tak na marginesie oprócz pań zapraszam także panów).
Chlebka i soli nie mam, bo w domu bieda z dietą, ale mocnym uściskiem mogę to zrewanżować - zapraszam Mistrza Gry! 
edit. podła ja, nie zostawiłam numeru, gdyby ktoś coś mniej lub bardziej: 10053991 

023. Egzystencjalny Paw

+18

Rozdział 1. 
  Stąpając po niepewnym gruncie

Dotąd blade niebo całe zakryte zostało burzowymi chmurami, które nadeszły znad Atlantyku i zakłóciły spokój paryskich przedmieści głośnymi grzmotami piorunów. Kto mógł, chował się szybko pod taras i zamykał szczelnie okna.
Zza tiulowej firanki wychylała się postać Gabrielle Foucault, która niespokojnym wzrokiem obserwowała zbliżające się chmury. Zbyt mocna ulewa mogła zniszczyć jej dopiero co zasadzone pelargonie, a spędziła cały ranek na przygotowywaniu ziemi pod kwiaty i większość popołudnia na ich sadzeniu. Gabrielle nie lubiła dwóch rzeczy: zwracania się do niej per pani i niszczenia jej pracy. Jeśli burza urwie choć jeden płatek z kwiatów, osobiście wytoczy jej wojnę.
– Gabrielle? – Czyjś głos wyrwał ją z obmyślania planu przeciwko ulewie. Kobieta odwróciła się od okna i spojrzała pytająco córkę. Blanche wdała się w swoją matkę. Odziedziczyła po niej nie tylko władczy charakter i zainteresowanie nauką, ale też jasne białe włosy, granatowe oczy, szczupłą sylwetkę oraz uroczo pyzate policzki. Rysy starszej z pań były jednak bardziej kobiece, a spojrzenie o wiele dojrzalsze. W tym momencie pozbawione też lęku, który krył się w oczach Ślizgonki. Przedłużającą się ciszę pierwsza przerwała Gabrielle.
– O co chodzi, Blanko? – spytała, zdrabniając niewybrednie imię swojej córki. Jak każda matka miała zdolność do wyczuwania niepokoi swoich latorośli i gdy pojawiał się w ich życiu jakiś problem, ona pierwsza to zauważała. Blanche była tak podenerwowana, że nawet nie skrzywiła się na dźwięk zdrobnienia. Zastukała palcami w blat wyspy kuchennej.
– Louise jest na górze – poinformowała matkę. Gabrielle westchnęła ciężko. A zatem o to chodziło.
– W takim razie idź i ją wyproś. Nie może tu być, gdy przyjadą Ravenowie. – Głos kobiety był twardy i nieznoszący sprzeciwu.
– Powiedziałaś jej? – Ton odrobinę zelżał, choć nadal pozostawał surowy. Być może i postawiła dobro rodu ponad szczęście córki, ale nie oznaczało to, że nie przejmowało jej złamane serce Blanche. Dziewczyna pokręciła głową, co Gabrielle skwitowała kwaśnym uśmiechem. – Zatem to jest najlepszy i ostatni moment, żeby dowiedziała się o tym od ciebie. – To powiedziawszy, kobieta odwróciła się z powrotem w stronę okna, klnąc siarczyście, gdy z grubych chmur runęła ulewa.
Kiedy córka wyszła z kuchni, nalała sobie kieliszek wiśniowej nalewki i wypiła ją, oblizując usta ze smakiem. W tym roku wyszła im wyborna.

Każdy krok do sypialni na piętrze był dla białogłowej schodkiem do piekła. Zabawne w tym wszystkim było jedynie to, że niebo znajdował się na parterze, w kuchni, przy matce, a piekło na piętrze, w pokoju, gdzie spała Louise. Otworzyła drzwi niemalże bezdźwięcznie.
W dużym małżeńskim łóżku, cała splątana w pościeli, spała jasnowłosa dziewczyna. Jej blada skóra zlewała się z białym prześcieradłem i tylko pomalowane na czerwony odcień paznokcie wyróżniały się filuternie. Spomiędzy warg Louise wydobył się cichy pomruk.
– Będziesz tak stać? – spytała unosząc się na łokciach i pozwalając, żeby prześcieradło zsunęło się z niej, odsłaniając piersi. Wyglądała niewinnie i słodko, a przy tym ponętnie. Foucault poczuła, jak serce podskakuje jej do gardła; cokolwiek chciała powiedzieć, nie miało już znaczenia.
– Muszę... – urwała w pół zdania, bo żadna sensowna wymówka nie przychodziła jej do głowy, a Louise patrzyła na nią pytająco. W końcu westchnęła, odrzuciła kołdrę, ukazując całość swojego idealnego ciała i założyła czarne figi, co wprawiło Blanche w cichy jęk bólu. Stanęła za plecami Lou i położyła dłoń na jej biodrze, przyciskając dziewczynę do siebie. – Mamy kilka niedokończonych spraw – wyszeptała, owiewając ją gorącym oddechem. Drugą rękę mocno zacisnęła na jej piersi, zębami podgryzła kark. Chciała, by różne części ciała przyjaciółki w tym samym momencie zaczęły odczuwać na przemian ból i przyjemność. Odrzuciła na bok wszelkie troski wraz z chwilą, w której pociągnęła Louise za włosy, zmuszając do klęknięcia i stopą popchnęła ją na twardą podłogę.
– Blanche – Louise zawyła cicho, gdy uderzyła nadgarstkami o ziemię, ale białogłowa uciszyła ją pocałunkiem, a zaraz potem Wagner poczuła jej dłoń w swoich majtkach i wprawne palce, którymi podrażniła najczulszy punkt ciała, momentalnie wprowadzając ją w podniecenie. Z jednej strony była wściekła za takie potraktowanie i nie miała żadnej ochoty na seks, lecz z drugiej poczuła się całkowicie zniewolona; podatna na zabiegi Blanche, nie umiała się sprzeciwić. – Blan... Ouch – jęknęła głośniej niż powinna, wciągając powietrze głęboko do ust. Przyjaciółka weszła w nią niespodziewanie i brutalnie, długimi paznokciami zahaczając o delikatną skórę i sprawiając tym ból, ale ból cholernie przyjemny. Złapała się ręką za ramę łóżka i zaparła piętami na zgiętych kolanach po czym wyprostowała je szybko, odsuwając się od Blanche z impetem i przerywając tę chwilę namiętności. Usiadła, ścisnęła kolana i warknęła:
– Co ty do cholery wyprawiasz? – Rzuciła dziewczynie wściekłe spojrzenie. Foucault wydawała się nieobecna, obojętna, trochę poirytowana. Wstała i rzuciła Louise jej własne ubrania.
– Gabrielle nalegała, żebyś się stąd wyniosła przed przyjazdem Ravenów – oznajmiła zszokowanej przyjaciółce. Odwróciła się do niej tyłem, chcąc zebrać się w garść i uniknąć pokazania, że coś jest nie tak. Wolała, żeby Louise uznała to za jedno z wielu niezrozumiałych zachowań, które były przy Foucault codziennością. Irracjonalne, nierzadko bezsensowne.
Louise, nawet gdyby chciała, nie wiedziała, co powiedzieć. Ze złością zebrała swoje rzeczy i opuściła pokój niemalże całkowicie naga, mijając po drodze Barthélemy'ego rozochoconego tym widokiem. Wykonał w jej stronę obelżywy gest, a ona żałowała, że nie ma przy sobie różdżki, żeby móc się na nim zemścić.
– Louise. – U stóp schodów stała pani domu. Jej twarz nie wyrażała niczego, ale mięśnie miała napięte i dziewczynie słusznie wydawało się, że jest niezadowolona. Wskazała na drzwi po swojej prawej stronie: – Tam jest łazienka, ubierz się i opuść dom tylnymi drzwiami, proszę. Goście właśnie przyjechali. Barthélemy, przekaż siostrze, żeby zeszła na dół. – Chłopak przytaknął i posłusznie skierował się do sypialni Blanche, wchodząc do środka bez pukania, co spotkało się z jej głośnym niezadowoleniem. Gabrielle omiotła spojrzeniem stojącą przed nią Louise, która niezręcznie zakrywała się ubraniami, i odwróciła się na pięcie. Sprzeciwu nie znosiła i lepiej byłoby dla Wagner, gdyby natychmiast wykonała polecenie. Rodzina Foucaultów należała do bardzo tolerancyjnych, ale Louise odnosiła wrażenie, że coś się szykuje i każdy w tym domu jest dziś poddenerwowany.
Barthélemy oparł się o ścianę przy drzwiach, drwiąco spoglądając na siostrę. Widząc na korytarzu niemalże całkowicie roznegliżowaną Louise, która mamrotała pod nosem ciche przekleństwa, mógł wywnioskować, że dziewczyny o coś się pokłóciły i musiało to być coś naprawdę dużego, skoro nawet wiecznie tolerująca wybryki jego siostry Wagner straciła swój spokój. Jednakże, w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, Blanche zachowywała się, jakby nic nie zaszło. Spokojnie przeglądała zawartość swojej szafy, wybierając odpowiednią na ten wieczór sukienkę. W końcu wychyliła się zza jej drzwiczek.
– Louise już poszła? – spytała, ale on tylko wzruszył ostentacyjnie ramionami. Nie jego to interes, choć rozbawiły go te podchody. Dziewczyny najwyraźniej chciały uniknąć przypadkowego spotkania na korytarzu. – Dam ci popatrzeć – spróbowała go przekupić, choć wolałaby wykopać chłopaka ze swojego pokoju. Podziałało. Młody Ślizgon wyszczerzył zęby i otworzył lekko drzwi rozglądając się po korytarzu. Światło w łazience było zgaszone, na piętrze panowała cisza.
– Poszła już – poinformował siostrę. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał w jej stronę. Blanche ściągnęła koszulę oraz spódniczkę i przebrała się w elegancką czarną sukienkę z odkrytymi ramionami, sięgającą przed kolano. – Chciałem zobaczyć cycki! – krzyknął, niezadowolony z faktu, że dziewczyna uwinęła się tak szybko i nie odsłoniła więcej ciała. Zignorowała go, dobrała do sukienki delikatne perły i założyła czółenka. Różdżkę schowała do niewielkiej kopertówki ozdabianej koralowymi dodatkami. Brata minęła bez cienia zainteresowania, ale kiedy złapał ją za łokieć, nie omieszkała uderzyć go otwartą dłonią w twarz, pozostawiając na jego policzku czerwony ślad odciśniętej dłoni.
– To za gapienie się na Lou – powiedziała. – A teraz spieprzaj stąd, zanim poprawię z drugiej strony.
– Suka – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale gdy uniosła rękę do drugiego uderzenia, czmychnął do swojego pokoju. Blanche poprawiła zmięty dół sukienki i zeszła po schodach do korytarza w momencie, w którym jej ojciec wymieniał uścisk dłoni z Aidanem Ravenem. Mężczyzna ten był wicekanclerzem brytyjskiego Ministerstwa Magii i głową rodziny. Nie pochodził ze starego rodu i nie niósł za sobą żadnych tradycji, ale rodzice Blanche byli pod wrażeniem tego, jak piął się po szczeblach kariery i jak wiele osiągnął, zaczynając od zera. Zwiastowali mu wiele lat chwały i dużo osiągnięć, bo był cwany i potrafił dobrze kombinować. Ze słów Gabrielle wynikało, że ich syn jest taki sam, lecz Blanche miała nieco inną opinię. Chłopak rok temu ukończył Hogwart i tyle na dzień dzisiejszy było jego osiągnięciem. Pracę w Ministerstwie załatwił mu ojciec, zaś jego zadanie polegało na awansowaniu na wyższe stanowisko. Dotąd tego nie uczynił, jednakże wszyscy postanowili dać mu jeszcze czas. Thomas Raven, przez wszystkich zwany Tomorrow, bo każdą czynność odkładał na jutro.
– Blanche, miło, że do nas dołączyłaś – rozległ się przesłodzony pisk Gabrielle, która wyciągnęła dłoń w stronę córki i ponagliła jej zejście na dół. – A to jest właśnie nasza ukochana córeczka. Blanche została w te wakacje Prefektem Naczelnym – pochwaliła się. Ravenowie przytaknęli z grzecznością i uśmiechnęli się. Dorośli wymienili pomiędzy sobą jeszcze kilka uprzejmości, nim Foucaultowie zaprosili ich do salonu na kieliszek koniaku, pozostawiając dwoje młodych samych sobie i zachęcając ich do poznania siebie nawzajem.
Białogłowa zmierzyła swojego towarzysza od stóp do głów. Był modnie ubrany, miał na sobie czarny frak i białą koszulę z idealnie podpiętą muszką. Wyglądał w tym bardzo dobrze i dziewczyna roześmiała się na myśl, że gdyby interesowali ją mężczyźni, bez wątpienia zwróciłaby na niego uwagę, idąc ulicą.

Rozdział 2 
  Za zamkniętymi drzwiami

Thomas miał dobrą sylwetkę. Nie mogła natomiast powiedzieć, żeby powaliły ją jego idealnie ułożone i zaczesane do tyłu włosy albo opalona skóra bez żadnych wyprysków czy wypieków. Był nienaturalnie gładki. Miał czarne włosy, piwne oczy, szerokie usta i trochę za duży nos. Nazwanie go przystojnym było jak najbardziej na miejscu, ale gdyby nie egzotyczny typ urody, większość dziewczyn prawdopodobnie nawet by na niego nie spojrzała. Osiemnastolatek sięgnął do kieszeni, skąd wyjął czerwone puzdereczko i wyciągnął rękę w jej stronę. Kierował się dumą, która nie pozwalała mu klęknąć przed dopiero co poznaną kobietą i poprosić ją o rękę oraz zbyt wielką niechęcią do tego zaaranżowanego małżeństwa, żeby włożyć w tę chwilę więcej zaangażowania.
– Proszę. – Podał jej pudełeczko, a ona otworzyła je bez pośpiechu. Dobrze, że nie mieli oficjalnych zaręczyn i mogli ominąć tysiąc udawanych uśmiechów, pisków radości i przymusowy pocałunek, którym przypieczętowaliby narzeczeństwo. Pierścionek był śliczny, z białego złota i z niedużym, choć jak na zaręczynowy pierścionek pokaźnego rozmiaru rubinem. Wątpiła, żeby była to rodowa pamiątka, raczej niedawny zakup u jubilera; ale ktoś, kto wyboru dokonał, znał się na rzeczy i miał dobry gust. Blanche przywołała na twarz najbardziej szczery uśmiech i wsunęła pierścionek na palec.
– Dziękuję.
– Matka martwiła się, czy ci się spodoba, odwiedziła każdego możliwego jubilera w kraju, żeby wybrać odpowiedni. – A zatem matka. Foucault zapamiętała tę informację i powstrzymała swoiście szyderczy uśmiech. Kobiecie najwyraźniej zależało na tym małżeństwie, skoro wykosztowała się na tak drogi pierścionek, a przy tym musiała wiedzieć, że Foucaultowie należą do rodów wyjątkowo wybrednych i hermetycznych. Wbicie się w jeden z nich nie jest łatwe, jak i sprostanie ich oczekiwaniom.
– Podoba mi się – odparła. Po tych słowach nastała niezręczna cisza. Oboje pierwszy raz znajdowali się w takiej sytuacji i nie wiedzieli, jak się zachować. Blanche splotła dłonie i mało brakowało, a zaczęłaby nerwowo strzelać palcami. Z opresji uratowała ją matka, która nieoczekiwanie weszła do korytarza.
– Kochani, chodźcie na obiad – zaprosiła ich. Puściła Thomasa pierwszego; chłopak wyglądał, jakby mu ulżyło, że nie musi być już z nią sam na sam w korytarzu i szybkim krokiem udał się we wskazaną stronę, znikając za rogiem. Nim weszły do salonu, Gabrielle dotknęła lekko ramienia córki i wskazując na pierścionek szepnęła:
– Jest ładny.
– Nie rekompensuje niczego. – Kobieta westchnęła i zatrzymała córkę w progu.
– Kochanie, wszystko zależy od ciebie – powiedziała – jeśli odpowiednio się ustawisz, będziesz mogła sypiać z kim chcesz i kochać kogo chcesz. Wszystko jest w twoich rękach, więc zaciśnij zęby i zrób co trzeba. Teraz tylko od ciebie zależy jak to się potoczy. – Z tymi słowami puściła dziewczynę i weszła do salonu z wesołym uśmiechem. Blanche zamknęła na moment oczy, wzięła głęboki wdech i z duszą na ramieniu wkroczyła do paszczy lwa.
Podczas posiłku Blanche skrupulatnie unikała niepewnego wzroku Verony Raven, która co rusz spoglądała to na białowłosą, to na pierścionek, jakby chcąc się upewnić, że dokonała dobrego zakupu. Już sam fakt, że młoda Foucualt weszła do salonu z pierścionkiem na palcu, wiele znaczył, jednakże nie przesądzało to o sprawie. Jedyna Verona zdawała sobie sprawę, jak wymagające i tradycyjne są stare czarodziejskie rody, jej mąż i syn zachowywali się, jakby złapali Pana Boga za nogi, co dało im przeświadczenie, że mogą wszystko. Dotychczas Foucuaultowie pobłażali im w tym, ale nie było wątpliwości, przynajmniej dla nich, że po przypieczętowaniu małżeństwa ślubem sytuacja diametralnie się zmieni i uprzejmości przejdą w transakcje.
Blanche poczuła, jak ktoś kopie ją pod stołem, więc uniosła wzrok znad swojej potrawki, napotykając znaczące spojrzenie swojej matki. Stłumiła westchnienie i wyprostowała się, odkładając na ten moment widelec.
– Prześliczny pierścionek, pani Raven – zwróciła się do kobiety. – Cieszę się, że to właśnie pani dokonała zakupu, bo był to bardzo dobry wybór. – Swoje słowa potwierdziła uśmiechem, na widok którego kobieta rozpromieniła się. Jeden punkt dla niej. – Powiedz mi, Blanche – odezwał się głos z drugiej strony i dziewczyna z zainteresowaniem powędrowała wzrokiem w stronę Aidana Ravena.
– Co planujesz po skończeniu szkoły?
– Zostanę stażystą w Świętym Mungu, a potem obejmę dowództwo nad szpitalem. – Nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią. Dobrze wiedziała, co chce robić w życiu i nie było takiej siły, która mogłaby ją powstrzymać. Poza tym była to jedyna legalna praca, jaką mogłaby się zająć, a każdy złoczyńca potrzebował przykrywki.
– Masz ambitne plany – zauważył mężczyzna, co Blanche skwitowała uśmiechem.
– Ja nie mam planów – zaprzeczyła. – Ja mam cele i zawsze je zdobywam.
– Dążysz do celu po trupach?
– Choćby to byli przyjaciele. – Tych słów nie wypowiedziała już białogłowa, a Barthélemy, który przyszedł do kuchni po przekąski. Miał na sobie jedynie wytarte spodnie od dresu. Matka z ojcem speszyli się, ku rozbawieniu Blanki.
– To Barthélemy – przedstawili syna. – Nie jesteś u Benjamina? – zapytała matka, zręcznie kłamiąc i wymyślając na poczekaniu wymówkę dla faktu, że chłopak nie siedzi z nimi przy stole. Prawda była taka, że znając jego możliwości, przekupili go, ażeby spędził ten czas u siebie w pokoju, byleby tylko nie przeszkadzał i nie narobił problemów. Chłopak wyszczerzył zęby.
– Zmieniłem plany – powiedział i chciał coś jeszcze dodać, ale surowy wzrok ojca zmusił go do opuszczenia salonu. Wycofał się więc z paczką chrupek pod ręką. – Państwo wybaczą zamieszanie – dodał jeszcze, kłaniając się teatralnie na pożegnanie. Blanche stłumiła śmiech. Po raz pierwszy bezstresowe wychowanie odbiło się rodzicom na żołądku. Atmosfera przy stole zagęściła się, ale już po chwili ktoś zmienił temat, sprowadzając rozmowę na zupełnie inny tor. Reszta wieczoru minęła we względnym spokoju.
Gdy się żegnali, Thomas pozwolił sobie na grzecznościowy pocałunek w policzek, co wywołało falę zadowolenia i zachwytu z ust matek. Obserwując tę sytuację z boku, mogłaby się roześmiać, ale będąc w samym centrum wydarzeń, musiała udawać, że jest jej to na rękę i bawi się świetnie. Dopiero kiedy zamknęły się za nimi drzwi, odetchnęła z ulgą. Wtedy jakby wszyscy, ojciec, matka i ona wypuścili z siebie powietrze, wzdychając ciężko. Pożegnała ich jedynie chłodnym „dobranoc”, pod którym kryć się mogła tylko groźba śmierci. Konflikt pomiędzy nimi nie przestał istnieć.

Rozdział 3. 
Zabiłem go

Z Thomasem Blanche spotykała się regularnie od końca wakacji po samo Boże Narodzenie. Pierwszy raz od początku nauki w Hogwarcie wróciła na święta do domu. Stosunki pomiędzy nią a Louise były bardzo napięte i toksyczne. Jedna nie opuszczała drugiej, kłóciły się więcej, niż przez wszystkie wcześniejsze lata znajomości i kochały mocniej, jakby czuły, że kończy im się czas.
Wigilię zorganizowano u nich, ale pani Raven uparła się, żeby pomóc w przygotowaniach, więc Foucaultowie ulokowali ich w swoim pokoju gościnnym. Thomasa zaś umieszczono w sypialni, w której kiedyś mieszkał starszy brat Blanche, vis a vis jej drzwi. Spotykali się w łazience niemal każdego ranka, gdy szczotkowała zęby. Pierwszego dnia wycofał się speszony, drugiego myli zęby ramię przy ramieniu, trzeciego wszedł już bez pukania. Ślizgonka wydawała się go lubić, ale napawała ją obrzydzeniem myśl o ślubie, którego termin wyznaczono na początek czerwca. Uważała to za beznadziejną datę, jednak nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Święta upłynęły w przyjemnej atmosferze. Do domu Foucaultów zjechali się wszyscy bracia Blanche, ściągnięci jej zaręczynami. Głośno jej z tego powodu dokuczali, ale w duchu każdy żałował Thomasa, który nieświadomy tego, z kim ma do czynienia, zaczął traktować dziewczynę jak swoją prawdziwą narzeczoną, a nie taką, którą wybrali i zmusili do ślubu rodzice. Całował ją, nie tylko ukradkiem, łapał za rękę, czasami przesunął dłonią po jej pośladkach. Podczas wieczerzy wigilijnej ośmielił się nawet włożyć rękę pod jej spódniczkę. Blanche znosiła to dzielnie, ku zadowoleniu matki. Ojciec udawał, że nic nie widzi, choć każdy inny amant w takiej sytuacji już dawno dostałby Avadą za dotykanie jego córki. Nawet Louise miała pod tym względem niewiele przywilejów.
W noc sylwestrową wybrali się na spacer wzdłuż alejek ich zadbanego ogrodu. Po obu stronach mieli dwumetrowe tuje, równo przycięte w prostopadłościany. Z domu wydobywała się muzyka, która wzmagała romantyczną atmosferę. W pewnym momencie Thomas puścił jej dłoń i oplótł ją w pasie, przyciągając do siebie. Blanche nie zdążyła nawet nabrać powietrza, bo pocałował ją niespodziewanie, z pożądaniem wpijając się w jej usta. Dziewczyna zamknęła oczy, odliczając w myślach i czekając, aż chłopak się o niej odsunie. W głowie przemykała jej obietnica, że doprowadzi do tego małżeństwa, choćby się waliło, i tylko to przyrzeczenie chroniło chłopaka przed natychmiastową śmiercią. Poczuła, jak jego wargi schodzą na jej szyję, i musiała się powstrzymać przed odsunięciem go od siebie. Thomas wsunął dłoń pomiędzy uda Blanche, gładząc je i ściskając lekko.
– Thomas. – W głosie dziewczyny dało się wyczuć niezadowolenie. Zignorował ją jednak. – Thomas – powtórzyła, więc zaprzestał pocałunków i popatrzył na nią poirytowany. Ugryzła się w język, musiała delikatnie wyperswadować mu lubieżne myśli z głowy. – Nie chciałabym...
– Chyba nie jesteś dziewicą? – przerwał jej w połowie zdania, całkowicie zbijając ją z tropu. Spojrzała na niego zaskoczona i odrobinę speszona, bo, bądź co bądź, jeśli odjąć wszystkie noce z Louise to jedynym, kogo mogła doliczyć do listy partnerów, był Dorrow.
– Nie, ale... – nie zdążyła dokończyć, bo chłopak rzucił tylko „nie histeryzuj” i ponownie przyciągnął ją do siebie, tym razem obracając plecami i rozpinając zamek sukienki, żeby rozebrać ją do bielizny. Puścił ją tylko po to, żeby ściągnąć swoje spodnie, a ona w tej jednej chwili modliła się o jakiś znak. Przerwać to i zaryzykować, że dojdzie do zerwania zaręczyn? Albo że będą darli ze sobą koty, przez co trudniej będzie go potem spacyfikować i pokazać, kto rzeczywiście ma władzę? Blanche za wszelką cenę nie chciała się znaleźć na celowniku, ażeby miewać okazje do intymnych spotkań z Wagner.
Owiał ją swoim gorącym oddechem, przyciskając mocno do siebie, a ona poczuła jak na nia napiera. Zacisnęła mocno powieki. Była bliska płaczu, co nie zdarzyło jej się od wielu lat. Pierwszy raz poczuła też, że zdradza Louise i zrozumiała, czym dokładnie jest dla niej miłość. Silna, męska dłoń zaciskała się na jej piersi, druga zrywała z niej majtki. Reszta potoczyła się szybko.
Usłyszała jedynie głuche uderzenie i Thomas przewrócił ją na ziemię, przygniatając swoim ciężarem. Przekręciła się na plecy, zrzucając go z siebie.
– Jesteś cała? – Blanche już dawno nie widziała Louise tak pewnej siebie i zdecydowanej. Teraz, gdy tak stała z uniesioną łopatą, wyglądała naprawdę groźnie. Kiwnęła głową, wciąż roztrzęsiona, ale kucnęła na ziemi, sprawdzając puls chłopaka. – Nie żyje? – W głosie Wagner pojawiło się zdenerwowanie. Blanche ponownie przytaknęła. – Co teraz? – Lou zadała kolejne pytanie, coraz bardziej wystraszona, jakby dopiero teraz doszło do niej, że zabiła człowieka. Blanche wstała z kucek i ucałowała spanikowaną dziewczynę tak, jak nigdy wcześniej jej nie całowała.
– Co teraz będzie? – Louise ponowiła pytanie, na co białogłowa po prostu się roześmiała.
– Na pewno nie ślub. Na pewno nie.


Gray, za zbetowanie.
Persowi, za Louise.
Koncernom, za nikotynę.

Kto rozgryzie, gdzie i jaka znajduje się tu zagadka dostanie wątek.

29 lipca 2014

I'm gonna swing from the chandelier.

Music
Po raz kolejny nie mogłeś w nocy zmrużyć oka. Od kilku tygodni zdarza ci się to coraz częściej; ten fakt cię niepokoi, bo nigdy wcześniej nie miałeś problemów ze snem. Przez kilka minut przewracasz się w pościeli, ale wiesz, że długo tak nie wytrzymasz. Podnosisz się i wkładasz buty na nogi. Nocne przechadzki od zawsze ci pomagały, a po nich spałeś niczym kamień.
Po cichu opuszczasz swoje dormitorium; nie chcesz zbudzić kolegów, bo masz świadomość, że zaraz zasypaliby cię pytaniami, gdzie się wybierasz. Wiedziałeś, że nie dostaliby odpowiedzi, a oni nie daliby ci spokoju, więc dla własnego dobra masz nadzieję, że żaden z nich nie otworzy teraz oczu.
Wychodzisz na ciemny korytarz i z uwagą rozglądasz się wokoło. Musisz mieć pewność, że nikogo nie spotkasz na swojej drodze, bo nocne przechadzki nie są tolerowane w Hogwarcie. Nie masz nawet najmniejszej ochoty na szlaban i nie zamierzasz dać się złapać Filtchowi lub jego upierdliwej kotce.
Idziesz ciemnym korytarzem i w milczeniu mijasz błyszczące w bladym świetle księżyca zbroje; nie masz śmiałości oświetlić sobie drogę za pomocą różdżki. Twoje buty i tak zbytnio hałasują w zetknięciu z kamienną posadzką, a niepotrzebne światło jedynie mogłoby ściągnąć na twój kark jakiegoś nieproszonego gościa. 
Idziesz przed siebie i nawet nie wiesz, dokąd zmierzasz. Nie masz konkretnego celu, przyszłość stanowi dla ciebie jedną wielką niewiadomą. Wyzbyłeś się wszelkich pragnień, wszelkich marzeń, planów... wciąż nie doszedłeś do zakrętu na drodze, którą podążasz. Nawet nie wiesz, czy ten zakręt istnieje, czy tylko go sobie wyśniłeś. A może to wcale nie zakręt, lecz koniec? Koniec drogi, koniec marzeń, koniec planów, koniec życia... koniec wszystkiego, co znałeś? Nie wiesz i właśnie to sprawia, że nie możesz spać po nocach.
Wchodzisz do jednej z pustych klas, by na chwilę pobyć samemu, z własnymi myślami i własnymi planami... czy raczej ich brakiem. Zdaje ci się, że o życiu wiesz już wszystko, że poznałeś gorzki smak cierpienia... ale nic nie wiesz! Nie masz pojęcia, co to życie, jak to jest, gdy nie masz nikogo – nikogo! – kto stanowiłby dla ciebie wsparcie. Nikogo, komu mógłbyś się zwierzyć ze wszystkich swoich żalów, komu mógłbyś powiedzieć o wszystkich swoich problemach. Gdy jesteś tak przeraźliwie samotny...
Nagle to dostrzegasz – źródło bladego, upiornego światła, które oświetla zakurzoną komnatę. Powoli podchodzisz do kamiennej misy, po brzegi wypełnioną świetlistą, biało-srebrną substancją, którą próbujesz złapać ją w swoje dłonie, ale przepływa ci między palcami... ni to płyn, ni to gaz.
Twój oddech delikatnie przyspiesza. Chcesz wiedzieć, czym jest owe światło umieszczone w misie, nie!, ty musisz się tego dowiedzieć! W końcu masz jakiś cel, coś, co choć na chwilę nadaje twojemu życiu sens. Wreszcie możesz do czegoś dążyć, wreszcie masz jakieś plany... chcesz odkryć, czym jest ta substancja.
Wyciągasz różdżkę zza pazuchy i powoli zanurzasz jej koniec w kamiennej misie. Przez chwilę kręcisz nią młynki, zastanawiając się, jakiego zaklęcia użyć i znów spoglądasz na świetlistą substancję. Odskakujesz gwałtownie, gdy na powierzchni ukazuje się twarz nieznanego ci dziecka. Mija kilka sekund, nim orientujesz się, że to nie obraz lecz scena. Zafascynowany nowym odkryciem, przybliżasz twarz do odbiegającej już dziewczynki, gdy nagle czujesz, jak coś ciągnie cię w dół, wprost w błyszczącą ciecz...
... komnata wokół ciebie znika, a ty sam stoisz już na zieloniutkiej trawie, na placu dla dzieci. Zewsząd docierają do ciebie krzyki i śmiechy maluchów, które biegają beztrosko po dworze, ani trochę nie przejmując się obecnością nieznajomego im człowieka. Marszczysz brwi; nie potrafisz zrozumieć, co się dzieje, gdzie się znalazłeś i – co najważniejsze – jak wrócić do dopiero co opuszczonej przez ciebie klasy.
Dopiero, gdy jakiś chłopiec przebiega przez ciebie, jakbyś był jedynie powietrzem, a nie żywym człowiekiem, rozumiesz, że znalazłeś się w miejscu, w którym tak naprawdę nie istniejesz... przynajmniej nie fizycznie. Twoja ciekawość jedynie wzrasta, błyskawicznie zapominasz o potrzebie powrotu do szkoły i już wzrokiem przeszukujesz pobliskie okolice, w poszukiwaniu małej, ciemnowłosej dziewczynki, która jako pierwsza ukazała ci się w misie. Masz przeczucie, że to właśnie ona stanowi odpowiedź na wszystkie twoje pytania.
— Dziwolągu! — słyszysz jakiś chłopięcy głos i zwracasz uwagę na grupkę dzieci, które przeszukują pobliskie krzaki. Marszczysz delikatnie brwi, bo nie masz pojęcia, co (albo kogo) dzieci mają na myśli, mówiąc "dziwolągu".
— Wyłaź z ukrycia, dziwadle! Chcemy się z tobą pobawić! No wychodź!
Widzisz, że wszystkie dzieci najwidoczniej doskonale się bawią, bo śmieją się wesoło i od czasu do czasu pukają palcem w czoło, jakby tym gestem chciały przekazać sobie coś niezwykle zabawnego. Nie ustają w swoich poszukiwaniach, zaglądając pod każdy, najmniejszy nawet krzak i sprawdzając za drewnianymi budowlami do zabawy.
— Gdzie jesteś, dziwolągu? No nie bądź taka, pobaw się z nami!
Cała sytuacja podoba ci się coraz mniej, te dzieci podobają ci się coraz mniej. Spowodowany ekscytacją uśmiech znika z twojej twarzy i zastępuje go paskudny grymas. W głosie tych dzieci da się wyczuć kpinę i nagle zastanawia cię, jak to możliwe, że coś tak małego i z pozoru niewinnego może być tak złośliwe i wredne.
Idziesz dalej, gdy nagle słyszysz delikatny szum poruszanych liści. Pochylasz się i ze zdumieniem stwierdzasz, że oto siedzi przed tobą ciemnowłosa dziewczynka, której szukałeś. Jej maleńka twarz jest cała we łzach, jasne oczy błyszczą niezdrowo, a drobniutkie wargi drżą.
— Co oni ci zrobili? — pytasz, gdy nagle przypominasz sobie, że ona nie może cię usłyszeć, że dla niej nie istniejesz... Jeszcze nigdy nie czułeś takiej bezradności jak w chwili, gdy patrzysz na jej wykrzywioną w strachu twarz, kiedy słyszy dzwonek zapewne oznajmiający początek kolejnej lekcji.
Chcesz powstrzymać to dziecko przed wyjściem z krzaków, ale masz świadomość, że nie możesz nic zrobić. Mimo wszystko starsza się złapać ją za ramię, ale twoja dłoń przenika przez jej ciało... jakbyś był duchem. Ze smutkiem patrzysz, jak dziewczynka wyczołguje się spod zielonego ukrycia i staje twarzą w twarz z dziećmi, które natychmiast wybuchają na jej widok gromkim śmiechem.
W tej scenie jest coś przerażającego.
— Dziwoląg, dziwoląg! — rozlega się ze wszystkich stron. Zastanawia cię, co jest powodem takiego zachowania tych wszystkich dzieci, czemu nazywają te małą dziewczynkę dziwolągiem i czemu wszystkie tak ochoczo przystępują do wymyślania coraz to barwniejszych wyzwisk. Kątem oka widzisz, że nogi brunetki mocno się trzęsą, a twarz gwałtownie blednie, jakby miała za chwilę zemdleć. Jesteś przerażony.
Wydaje ci się, że ta katorga nigdy się nie skończy, że śmiechom i wyzwiskom nie będzie końca, gdy dziewczyna odwraca się na pięcie i wybiega z placu zabaw. Jej odejściu towarzyszy kolejna salwa śmiechu, ktoś krzyczy za nią, by już nie wracała. 
Odruchowo ruszasz za ciemnowłosą dziewczynką, bo nie masz najmniejszej ochoty, by dalej patrzeć w twarze tych dzieci. Jeszcze nigdy nie byłeś świadkiem sytuacji, w której przeciwko jednej osobie zgromadziłyby się wszystkie dzieci z sąsiedztwa. Chcesz się jak najszybciej wydostać z tego miejsca, wrócić do zamku, do Hogwartu i zapomnieć o całej sprawie, jednak nie masz pojęcia jak to zrobić.
Dopiero po chwili orientujesz się, że ciemnowłosa dziewczynka wróciła do domu, a ty dotarłeś tam za nią. Przestępujesz próg i z ciekawością rozglądasz wokoło. Całe wnętrze jest niezwykle elegancko urządzone, a na dywanach, podłogach czy meblach nie da znaleźć się choć kłębka nieproszonego kurzu. Ściany pokryte są białą i bladoniebieską farbą; te kolory od zawsze kojarzyły ci się ze spokojem i dobrobytem. Cały dom wydaje ci się nienaturalny, chłodny i całkowicie nieodpowiedni dla jakiegokolwiek dziecka.
Powoli wchodzisz do salonu i twój wzrok od razu pada na siedzącą na kanapie dziewczynkę. Trzyma ona coś w dłoniach i delikatnie kiwa się w przód i w tył. Wreszcie masz okazję, by się jej przyjrzeć w pełnym świetle, ale nie podoba ci się to, co widzisz – trupio blada twarz, cienie pod oczami, wystające kości policzkowe, pusty, utkwiony w trzymanym w dłoniach przedmiocie wzrok. Nawet włosy wydają się takie oklapnięte – jakbyś miał przed sobą wrak człowieka, a nie żywe dziecko.
Dziewczynka porusza delikatnie ustami i dopiero, gdy stajesz obok niej, słyszysz wymawiane przez nią słowa.
Raz dziesięciu żołnierzyków pyszny obiad zajadało.
    Nagle jeden się zakrztusił - i dziewięciu pozostało.
   Tych dziewięciu żołnierzyków tak wieczorem balowało,
   Że aż rano jeden zaspał - ośmiu tylko pozostało.
   Ośmiu dziarskich żołnierzyków po Devonie wędrowało.
   Jeden zostać chciał na zawsze... No i właśnie tak się stało.
   Siedmiu żołnierzyków zimą do kominka drwa rąbało.
   Jeden zaciął się siekierą - sześciu tylko pozostało.
   Sześciu wkrótce znęcił miodek. Gdy go z ula podbierali,
   Pszczoła ukuła jednego - i tylko w piątkę zostali.
   Pięciu sprytnych żołnierzyków w prawie robić chce karierę.
   Jeden już przymierzył togę - i zostało tylko czterech.
   Czterech dzielnych żołnierzyków raz po morzu żeglowało.
   Gdy wychynął śledź czerwony, zjadł jednego - trzech zostało.
   Trójka miłych żołnierzyków Zoo sobie raz zwiedzała.
   Gdy jednego ścisnął niedźwiedź, dwójka tylko pozostała.
   Dwóch się w słonku wygrzewało pod błękitnym czystym niebem,
   Ale słońce tak przypiekło, że pozostał tylko jeden.
   A ten jeden, ten ostatni, tak się przejął dolą srogą,
   Że aż z żalu się powiesił i nie było już nikogo.
Jednak to nie słowa tego makabrycznego wierszyka, którego nie powinno znać tak małe dziecko, cię przerażają – boisz się tej dziewczynki, która trzyma w dłoniach niewielką lalkę i zakłada jej na szyję wykonaną z jakiegoś sznura pętlę. Nie odrywasz wzroku od lalki, wiszącej teraz jak na szubienicy i czujesz przechodzące przez całe ciało dreszcze. Boisz się tego, co zaraz nastąpi. Boisz się tego dziecka. Boisz się...
Nie spuszczasz z dziewczynki wzroku i uważnie obserwujesz, gdy wstaje i podchodzi do wielkiego stołu wykonanego z jakiegoś ciemnego drewna. Patrzysz, jak z trudem zawiesza sznur na bogato zdobionym żyrandolu, jak jakaś niewidzialna siła jej w tym pomaga... patrzysz na zwisającą lalkę, patrzysz i nie potrafisz się ruszyć. Jedyne, co ci pozostało, to obserwować, jak dziewczynka ze strachem wygląda przed okno i, widząc bawiące się roześmiane dzieci, po chwili odrzuca zabawkę na bok i zakłada pętlę na własną szyję. Widzisz, jak staje na krawędzi stołu, jak trzęsą jej się dłonie i kolana, jak lina się napina, gdy brunetka przygotowuje się do swojego ostatniego kroku...
Zamykasz oczy.
Nie chcesz widzieć tego, co nastąpi, nie chcesz widzieć śmierci niewinnego dziecka. Nie chcesz widzieć duszącego się człowieka, nie chcesz...
Krzyk, który rozlega się w pokoju, jest niczym rzucone na wodę koło ratunkowe.
— Elly!
Otwierasz oczy i widzisz, że dziewczynka wpatruje się w coś ze strachem. Tym samym strachem, który był widoczny w jej oczach, gdy ukrywała się przed wyśmiewającymi się z niej dziećmi, gdy znosiła ich wyzwiska i gdy płakała w samotności. Tym samym strachem, z którym wpatrywała w bawiące się i śmiejące dzieci.
Zanim udaje ci się poruszyć, dziewczynka wybucha płaczem. Pozwala, by jakiś mężczyzna, który wykrzyczał jej imię, zdjął z jej szyi pętlę i przytulił ją mocno. Płacze, a ty słyszysz, jak ten  mężczyzna wzdycha z ulgą.
— Co ci przyszło do głowy, Elly? — pyta, a w jego głosie da się usłyszeć mieszaninę niepokoju i niewysłowionej ulgi. Dziewczynka nie odpowiada jednak; płacze, mocno wtulona w ramię ojca. Jej imię czy może raczej jego zdrobnienie, z kimś ci się kojarzy, ale nie możesz przypomnieć sobie z kim konkretnie.
Stoisz i patrzysz na płaczącą Elly, gdy nagle wszystko wokół pochłania ciemność, i po chwili znowu stoisz w tej samej pustej klasie, nad kamienną misą po brzegi wypełnioną błyszczącą substancją. W ciemności słyszysz jedynie swój płytki oddech i niespokojne bicie serca. Przymykasz z ulgą powieki, ciesząc się, że opuściłeś tamto miejsce. Starasz się wyrzucić z myśli obraz stojącej na krawędzi dziewczynki, która, gdyby nie nagłe przyjście ojca, zapewne powiesiłaby się we własnym domu.
Przez chwile zastanawiasz się jeszcze, co mogło być powodem takiej a nie innej decyzji podjętej przez dziecko; co sprawiło, że tak młoda osoba zapragnęła odejść z tego świata. I po raz pierwszy w życiu dociera do ciebie jeden fakt – wcale nie wiesz o życiu wszystkiego, a już na pewno nie miałeś okazji czuć tego, co czuło tamto dziecko. Po raz pierwszy dociera do ciebie prawda.
Kręcisz głową, starając się wmówić samemu sobie, że to było nic innego, jak wytwór czyjejś wyobraźni, bo przecież – jesteś tego pewny! – dziesięcioletnia osoba nie byłaby zdolna do podjęcia takiej decyzji, do odebrania sobie życia. Próbujesz przekonać samego siebie i po chwili udaje ci się; z delikatnym uśmiechem na twarzy opuszczasz klasę, zapominając o wszystkich wcześniejszych problemach, jak gdyby one nigdy nie istniały. Już nie dociekasz, czym jest umieszczony w misie blask, wręcz przeciwnie – starasz się o nim nie myśleć. Odchodzisz, zapominając o ciemnowłosej dziewczynce, która na twoich oczach próbowała się powiesić, gdyż życie okazało się zbyt okrutne i bezlitosne dla niewinnego dziecka. Odchodzisz, nie zdając sobie sprawy, że największy ból powoduje samotność i świadomość, że nie ma się nikogo, kto mógłby ci pomóc. Świadomość, że cały świat sprzymierzył się przeciwko tobie i nawet w najbliższej rodzinie nie możesz znaleźć oparcia. Odchodzisz, nie wiedząc, że niektórych świat traktuje niczym śmiecie, coś, co trzeba wyplenić, czego należy pozbyć się jak najszybciej, wszelkimi możliwymi środkami. Odchodzisz...
... i nawet nie wiesz, że właśnie poznałeś największy sekret mojego życia.
___________________________________
Oto i mam za sobą najtrudniejszą notkę, którą kiedykolwiek przyszło mi napisać. Najpierw miało to wyglądać inaczej, łagodniej, ale stwierdziłam, że taka wersja bardziej się nada. Takie to znowu ponure i nudnawe, ale zanim przejdę do kolejnych notek, musiałam napisać tę i postarać się wyjaśnić parę rzeczy w życiorysie Elsy. Kolejna będzie już miała miejsce w Hogwarcie, więc będzie bardziej optymistyczna i wesoła (nie wiem, który już raz to sobie obiecuję).
Skoro ostatnio był taki wysyp notek, to i ja chciałam coś dodać (w końcu trzeba wzmocnić Hufflepuff, żeby nie był na końcu rankingu ;p).
W tytule oczywiście piosenka Sii "Chandelier". Wierszyk z książki Agathy Christie "I nie było już nikogo".

28 lipca 2014

Niedostarczonych listów część I: Kochana mamo...


Kochana mamo,

Jeden z pierwszych listów leżał właśnie przed Chantelle, która czytała go po raz ostatni przed zaklejeniem koperty. Ten list już na pewno nigdy nie dotrze do adresata. Jednak blondynka postanowiła go napisać tylko po to, by wszystkie te zdania nie zalegały w jej umyśle.

Kochana mamo,
Wiele nie zdążyłam Ci powiedzieć…

Zapełniając ten kawałek pergaminu swoim pochyłym pismem Chan postanowiła napisać serię niedostarczonych listów. Ten miniony rok był czasem, kiedy wszystko chowała w sobie. Może kilka osób dowiedziało się o tym, że zabiła, ale nikt nie wiedział, jakie skutki poniosła. Nikt nie wiedział o jej odczuciach, o kontaktach z rodziną. Sama błąkająca się informacja: zabiłam siostrę bliźniaczkę. Nikt nie wiedział o tym, jak bardzo tęskni za przyjaciółmi, nikt nie wiedział o tym, jak bardzo brakuje jej dawnej mamy. Jednak Chan dalej nie miała odwagi wyznać wszystkich swoich tajemnic ludziom, a te listy są najskrytszymi myślami Gryfonki.
Gryfonki, która nie umie powiedzieć prawdy prosto w twarz, a nawet przez jakikolwiek błahy list.

LIST II – do Ian’a

Drogi Ian’ie,

To jeden z listów, który nigdy nie trafi w Twoje ręce. Są rzeczy, których nie potrafię powiedzieć wprost, jednakże muszę się nimi gdzieś podzielić. Wiem dokładnie wszystko o swojej matce. Właśnie dlatego chciałabym, byś przestał obwiniać się za jej śmierć. Niewiele co mogłeś zrobić, w końcu to sam Voldemort zajrzał Ci do wspomnień. Na cóż zdałyby się wszystkie Twoje umiejętności? Może tego nie wiesz, ale moja matka nosiła na przedramieniu ten sam znak, co Ty i Griet. Zrobiła to tylko po to, by w jakiś sposób ulżyć sobie po stracie córki. W końcu robiła coś, co moja bliźniaczka. Tylko nie pomyślała o konsekwencjach tego wyboru. Na co więc Voldemortowi kobieta z depresją? Na nic…
Wiesz Ian’ie, czasami zdaję mi się, że znam Cię lepiej, niż ktokolwiek dzisiaj żyjący, że tylko i wyłącznie ja wiem, jaki potrafisz być czuły. Często żałuję, iż jestem jedyną osobą, która zna Cię od tej strony, a czasami uważam to za wielki skarb. Wiem natomiast, że jesteś zbyt dobrym człowiekiem, by zabić. Dlatego przepraszam Cię za to, co powiedziałam w Twoim dormitorium, za to, że zrzuciłam winę na Ciebie. Nie przemyślałam tego do końca, a prawdę mówiąc w ogóle. Po prostu potrzebowałam Cię wtedy przy sobie, a Ciebie nie było. To wszystko się skumulowało i wybuchłam. Nawet nie wiesz jak żałuję tych słów. Wolałabym powiedzieć dwa inne, ale tych z kolei nie możesz jeszcze usłyszeć, dlatego wnikną wraz z atramentem w ten kawałek papieru:
Kocham Cię,
Twoja Chan.

LIST III – do taty

Jedyny ojcze,

Jest pełno rzeczy, o których dowiadywałeś się jako pierwszy. Jest pełno rzeczy, o których wiesz najlepiej. Jednak są i takie, które nigdy nie dotrą do Twoich uszu. To z powodu spokoju, nie tylko Twojego, ale i innych. Chociaż wakacje minęły w połowie, to przez ten miesiąc ani razu nie wspomniałeś o mamie. Jedynie kilka razy spoglądałeś mi w oczy i nawet brak słów przemawiał do mnie bardziej, niż ich potok. Dlatego też postanowiłam, że nie powiem Ci, co tak naprawdę było przyczyną jej śmierci. Wiem, że tęsknisz, wiem, że cierpisz. Ja też.
Historia jest taka, że pewnej osobie sam Voldemort wdarł się do myśli. Następnie wyczyścił kilka miesięcy wspomnień i ponownie pozwolił temu komuś pełnić obowiązki Śmierciożercy. Śmierć mamy była karą, tato. Dla mnie, oczywiście. Bywają tacy ludzie, którzy się zmieniają, a bywają także i tacy, którzy im pomagają. Ja pomogłam Ian’owi.
Nie mówię Ci o tym, bo wiem, jak bardzo go lubisz, a nie chcę byś zmienił swoje nastawienie do niego. Jest dla mnie ważny tak jak i Ty.
Przepraszam ojcze, to dla naszego spokoju.
Zawsze kochająca córka.

To raptem część z nich, które powstały. Na biurku, przy którym siedziała Chan leży jeszcze kilka. Osoby również dla niej ważne. Te, które znają jej zbrodnie i te, o które bała się, a dla ich dobra zerwała kontakty. W końcu jest Gryfonką, a przyjaciele ważniejsi są dla niej o wiele bardziej, niż jej własne marne życie. Jednak żaden z nich nie równa się temu pierwszemu, który spowodował, że Chan musiała to wszystko z siebie wyrzucić. Blondynka ponownie złapała kartkę w rękę błądząc po swoim piśmie. Najgorszy był fakt, że adresatka odeszła na zawsze i już nigdy nie dowie się, co jej córka chciała przekazać.

LIST I – do nieżyjącej już mamy

Kochana mamo,

Wiele nie zdążyłam Ci powiedzieć, wiele nie zdążyłam zrobić. Tylu gestów, tylu słów mam teraz w nadmiarze. To wszystko tli się w głowie dla Ciebie, ale wszystko na nic…
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że naprawdę mogę Cię stracić. Taki obraz w mojej głowie nie istniał nawet wtedy przy Griet. Byłaś zawsze. Zawsze mnie witałaś po powrocie z Hogwaru. Zawsze machałaś mi na pożegnanie stając na peronie. Teraz, kiedy przede mną ostatni rok nauki, to nawet fakt, iż jestem starsza, niż dotychczas, nie zmienia tego, że również bym Ci odmachała.
Mamo, tak wiele słów tli się w mojej głowie, ale streszczę je wszystkie raptem w kilka:
Przepraszam.
Dziękuję.
Żegnaj.
Tęsknię.

Kochana mamo...
Wróć.