31 sierpnia 2014

Powiązania.


[ Anthony Mark Russel ] 
najlepszy przyjaciel - mieszka dwa domy dalej od niej - VII klasa - Ślizgon - cwaniak - brat bliźniak od innej matki i innego ojca - żartowniś - bystrzak - rozdziewiczył Cynthię podczas zabawy w doktora - znają się od urodzenia - ojciec dziewczyny chciał ich ze sobą zeswatać, ale nie wyszło - wykorzystuje Cynth w roli swojej dziewczyny, by bronić się przed napalonymi świruskami - patronus: zaskroniec - zadurzony po uszy w przyjaciółce, choć wie, że nie ma u niej szans - wredny - arogancki - ironiczny - śmiga na miotle lepiej od kogokolwiek - uwielbia mugolskie żelki - czystej krwi - jedynak - mieszka z matką, ojca nie zna - on i Cynthia razem jeżdżą na koncerty rockowych kapel


[ Maxymillian Josh Moriarty ]
brodacz, do którego tajemnie wzdycha Cynth, bo ona kocha brodaczy - Brytyjczyk z krwi i kości - VII klasa - Gryfon - pół-krwi - zakazany owoc - znienawidzony przez tatusia - odważny - pomocny - szczery - wesoły - zaradny - dusza towarzystwa - przystojniacha - Mr. Sexy - ma dwie młodsze siostry Kathy & Susie - odpowiedzialny starszy brat - w dzieciństwie chciał być weterynarzem, ale został czarodziejem - działa na rzecz zwierząt - wegetarianin - rock, grunge, punk - wiecznie ubrany na czarno - urodzony lider - patronusa jeszcze nie wyczarował, bogina nie zna - inteligentny - wyższy od Cynthii o głowę - Wujcio Dobra Rada

BŁAGAM, NIECH ICH KTOŚ PRZYGARNIE ;-;
Co do szczegółów, gg: 49108148

Plotki, ploteczki.

• Mówią, że sarkazm to jej trzecie imię.
Mówią, że gdy o czymś mówi trudno odróżnić, co jest prawdą, a co bujdą.
Mówią, że jest małą wredotką.
Mówią, że potrafi każdego owinąć wokół swoich smukłych, bladych palców.
Mówią, że czarny humor to jej największa broń.
• Mówią, że jest bardzo pewna siebie.
Mówią, że nie lubi ludzi.
• Mówią, że jest zimna jak lód.
Mówią, że ma na swoim koncie kilka morderstw.
Mówią, że okropna z niej zazdrośnica.
Mówią, że jest dziwakiem.
• Mówią, że między uczniami krążą jej nagie zdjęcia.
• Mówią, że niezła z niej puszczalska.
Mówią, że zabawia się z nauczycielami, by zdobyć lepszą ocenę.
Mówią, że ojciec ją bije.
• Mówią, że wykończyła psychicznie swoją matkę.
• Mówią, że tak naprawdę jest pół-krwi, ale dobrze się ukrywa.
Mówią, że liczą się dla niej tylko władza i potęga.
• Mówią, że służy Czarnemu Panu.
• Mówią, że łatwo się denerwuje.
Mówią, że podczas szału rzuca wszystkim, co znajdzie pod ręką.
Mówią, że nigdy nie była zakochana.
• Mówią, że jest inteligentna i przebiegła.
• Mówią, że działa jedynie na swoją korzyść.
• Mówią, że ma wybujałą wyobraźnię.
• Mówią, że świetnie rysuje.
• Mówią, że w tajemnicy praktykuje czarną magię.
• Mówią, że kradnie białą czekoladę z mugolskich sklepów.
• Mówią, że zawzięcie broni praw zwierząt.
Mówią, że jest wegetarianką.
Mówią, że ma swój własny styl.
Mówią, że wystukuje rytm na przeróżnych powierzchniach.
Mówią, że lubuje się w muzyce rockowej, grunge i klasycznej.
Mówią, że jest chodzącym workiem kości.
Mówią, że wygląda jak trup przez swoją nienaturalną, wręcz chorobliwą bladość.

Ale co z tego jest prawdą, hm?

Thea Aura Abominable

 

| 13 maja | 5 rok | Slytherin | Czysta krew | 9 cali, wiśnia, sztywna,
włókno ze smoczego serca, znakomita do rzucania uroków| Londyn |
 | Rudy kot, Bajzel | Patronus - żaba| Bogin - śmierć brata |
| Kasjopeja i Rudolf Abominable| 


Przebiegła i sarkastyczna, zabawna, ambitna i czasem lekkomyślna. Nienawidzi 
szlam i prawie każdego wyzywa od zdrajców krwi. Jest w stanie poradzić sobie w każdej trudnej 
sytuacji, zawsze wychodzi z twarzą. Wiele osób uważa ją za arogantkę, ale to tylko taka maska.
 Pesymistka, ale mimo tylu złych cech potrafi być dobra i pomocna dla osób na których jej zależy.
  ♣♣♣♣

Thea zawsze była inna od tych wszystkich czarownic w jej wieku, chodziła własnymi ścieżkami i była raczej samotną osobą, podejrzliwość zawsze brała górę, gdy chciała się z kimś zakolegować. Jej rodzice martwili się, że już nigdy się z nikim nie zaprzyjaźni, ponieważ tylko z kotem spędzała dużo czasu. Bajzel jest jej ukochanym kotkiem, na pierwszym roku zachciało mu się skakać z okna, on wylądował na czterech łapach, ale ona nie. Dziewczyna czuje ogromny wstręt i obrzydzenie do czarodziei o niemagicznym pochodzeniu i wiele osób posądza o zdradę krwi. Często wykazuje się ogromnym talentem do latania na miotle. Dla obcych potrafi być okrutna, ale za życie swoich przyjaciół zrobiłaby wszystko. Jej rodzice pracują w departamencie tajemnic, obydwoje są wychowankami Slytherinu. Rodzice, Rudolf i Kasjopeja wychowują dzieci raczej bezstresowo, dają im wszystko czego zapragną. Thea ma uczulenie na maliny, więc gdy zjadła jedną wylądowała w szpitalu, ale jak to mówią, zakazany owoc smakuje najlepiej, no nie?



Abominable ma blond włosy i brązowe oczy. Jest niska i dość szczupła a jej nogi są bardzo chude. Thea ma bardzo bladą cerę a jej policzki najczęściej są zaróżowione. Włosy często zostawia rozpuszczone. Gdy jest bez przyjaciół prawie nigdy się nie uśmiecha.


*
-Twierdzisz, że to co mówię jest chamskie?
Cieszę się, że nie słyszysz co myślę.
*

 american horror story taissa farmiga gif

28 sierpnia 2014

Więcej ciasta dla księżniczki


Francesca Howell
19.06.1962

         Gdy widzisz, jak ciasto dziwnym sposobem zaczyna lewitować ci koło nosa podczas kolacji, to znak, że powinieneś odsunąć głowę, a najlepiej chronić włosy przed pobrudzeniem. Najprawdopodobniej kawałkiem kieruje najmniej uzdolniona w dziedzinie zaklęć Franka, jaką świat tylko mógł zrodzić. Jak zwykle zjawia się ostatnia w Wielkiej Sali, nie dostrzega przed sobą żadnych słodkości, więc co może przyjść jej do łepetyny? Musi jakoś przywołać placek do siebie, a jest zbyt leniwa, by wstać i zwyczajnie go przynieść. Wykorzystuje swoją magiczną wiedzę, machając przy tym dziko kawałkiem sfatygowanego drewna; dłoń jej się trzęsie, usta zaciskają się w skupieniu, a na skronie występuje pot. Ciasto pokonuje niestabilnym lotem już połowę sali, gdy jakiś wyrośnięty Krukon łapie je w swoje obrzydliwe łapsko i zabiera dla siebie cały łup.
     Franka klnie bardzo brzydko pod nosem, zbiera się z ławki. Bojowym krokiem pokonuje odpowiednią odległość, żeby stanąć twarzą w twarz z porywaczem słodyczy. Wyrywa mu smakołyk z dłoni. Przez chwilę patrzy na oprawcę z nienawiścią, z wargami uformowanymi w złowróżbnym grymasie dyszy jak rozjuszony byk. Zerka na jedzenie trzymane w dłoni, szybko robi z niego maseczkę na twarzy złodzieja, a następnie ucieka prędkim truchtem, zanim ktokolwiek zdąży się na nią zezłościć.

WIĘCEJ
 
CZEŚĆ PONOWNIE! 

26 sierpnia 2014

„W życiu bowiem istnieją granice, których nie należy przekraczać.” (cz. 1)


sierpień 1976 r.

Zapach niedawnego deszczu jeszcze nie zdążył całkowicie się ulotnić, pozostając doskonale wyczuwalnym.
W powietrzu. Na liściach drzew.
Na kamieniach, leżących przy utwardzonej drodze. W złotych włosach, zlepionych w strąki.
Benjamin przystanął i spojrzał w rozpogodzone nagle niebo. To lato obfitowało w różnorakie anomalie pogodowe, przyzwyczajając mieszkańców Aberfeldy do zmiennych jak kameleon warunków klimatycznych. Dawno już przestał dziwić widok kobiet, ubranych w letnie koszulki w parze z gumowcami oraz polarów, kolidujących z osłaniającymi przed słońcem czapkami u mężczyzn. Chmury zniknęły z firmamentu, zostawiając za sobą jedynie wspomnienia w postaci błota na polnej dróżce, którą chłopak przemierzał wspólnie ze swoją towarzyszką.
Zapach deszczu mieszał się.
Z wonią kwiatów, które nawodnione – nagle odżyły.
Z żywicą, bezczelnie oblepiającą swoją lepką konsystencją drzewa. Z sosnowymi gałązkami. Z koszoną trawą. Z orientalnymi perfumami osoby idącej obok niego.
- Wspaniale.
Abigail odezwała się nagle, przerywając swoim głosem panującą ciszę. Słowo nie mogło odbić się echem na płaskiej przestrzeni, jaką przemierzali, ale zabrzmiało bardzo donośnie w uszach chłopaka.
- Co masz na myśli? To, że przestało padać, zanim do końca nas zalało czy raczej to, że jesteś tu ze mną, kiedy moja koszulka tak mocno przylega do ciała? – zapytał Benjamin, puszczając do dziewczyny oko.
Jej śmiech poniósł się po polach, zasiewając w chłopaku niespodziewane ziarno uniesienia.
- Ben. – Zarumieniła się lekko, prawie niedostrzegalnie.
- Słucham. – Jego odpowiedź była automatyczna. Kontemplowanie niezwykłości otaczającego ich świata ponownie całkowicie pochłonęło chłopaka.
Zapach był tylko jednym z wielu aspektów, jakie działały na świadomość oraz jej głębsze wymiary. Nie był jedyny, poza nim był jeszcze dźwięk.
Obraz. Smak. Dotyk.
Śmiech. Łany zbóż. Świeżo zerwane owoce. Splatające się dłonie.
Trwali w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością i słońcem, które ponownie zaczęło chować się za chmurami. Nie zdążyli jeszcze wyschnąć po poprzednim oberwaniu  chmury, ale wizja kolejnej ulewy nie była już tak przerażająca jak wcześniej. Nie jesteś z cukru, nie roztopisz się.
Cudownie.

- Ben.
Ton głosu dziewczyny zmusił go do oderwania się od kontemplacji środowiska, nie tak znów porywającego zajęcia. Abigail pobladła, piegi na policzkach oraz nosie wyraźnie odcinały się od jej skóry. Wpatrywała się w jakiś punkt za chłopakiem, którego on ze swojej perspektywy nie mógł dostrzec. Zanim zdążył się odwrócić, poczuł w okolicach łopatek bolesne draśnięcie końcem jakiegoś metalowego przedmiotu. Abigail krzyknęła.
- Dobrze cię znowu widzieć, przyjacielu – usłyszał dobrze sobie znajomy głos Richarda Leibovitz’a. – Co robisz tutaj w tak nietrafionym towarzystwie? – Nie ulegało wątpliwości, że mówił o towarzyszącej Benjaminowi Abigail.
Odwrócił się twarzą do mężczyzny, zasłaniając dziewczynę własnym ciałem. Richard właśnie chował coś do tylnej kieszeni spodni. Ben znał go, – a jakże – ale nigdy nie darzył zbytnią sympatią, a jego pojawienie się nie mogło wróżyć niczego dobrego. Leibovitz zajmował się rekrutacją potencjalnych kandydatów do szeregów śmierciożerców - o co on zabiegał przez cały poprzedni rok w Hogwarcie - a przynajmniej tak się tytułował. Georgijew nie widział powodu, dla którego mężczyzna miałby kłamać.
Richard Leibovitz uśmiechał się, mierząc w Bena różdżką.
Przez chwilę stali w milczeniu, które Ślizgon bał się przerwać. Richard zastygł w jednej pozie, nie ruszając się z miejsca ani o milimetr, więc chłopak nie zdążył odpowiednio zareagować, kiedy ten niemal zwierzęcym gestem, z przejawem głęboko skrywanej zachłanności, zagarnął do siebie dziewczynę i wycelował trzymanym przedmiotem w jej gardło, mocno przy tym trzymając ją za ramię, by nie uciekła.
- Ben, o co tutaj chodzi? – zapytała cicho, blednąc jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle możliwe.
- Puść ją. – Ślizon prawie zapłakał. Jego głos brzmiał żałośnie. Nieco się opanował i wyciągnął różdżkę, celując w oprawcę, na co Abigail wytrzeszczyła oczy.
Leibovitz był młodym, wysokim mężczyzną, którego nogi stanowiły okrutny żart matki natury – każdy powyginana pod innym kątem, o różnej długości. Mimo to sprawiał wrażenie, jakby przebiegnięcie pięciu kilometrów bez przerwy nie stanowiło dla niego problemu.
- Niestety, Benjaminie Georgijew, nie da się połączyć roli obrońcy mugoli i śmierciożercy – odezwał się Richard, nadal z wyrazem pełnego rozbawienia na twarzy. – Musisz wybrać. Czarny Pan żąda dowodu.
Abigail wpatrywała się w Benjamina zdziwionym wzrokiem  - nie wystraszonym, nie pełnym wyrzutów. Jakby zupełnie nie przerażała jej różdżka Leibovitza wycelowana w jej kierunku. Bo też czego miała się bać? Nie wiedziała, jakimi umiejętnościami dysponuje mężczyzna. Dla niej był to tylko wariat z kawałkiem drewna w dłoni. Nigdy nie dowiedziała się, że magia to nie tylko stare podania, ale też… Prawda.
- Wybieraj, mój przyjacielu – powtórzył Richard.
Różdżka w ręku Benjamina jakby samowolnie przestała celować w śmierciożercę, a zaczęła w coraz bardziej zdziwioną Abigail.
- Czarny Pan nie toleruje wśród swoich popleczników jakichkolwiek koneksji z mugolami. Zabijając ją, masz szansę zrehabilitować się w moich oczach. W jego oczach. – Mówił o dziewczynie jak o niepotrzebnej rzeczy. Traktował ją jakby nie posiadała imienia.
Różdżka drgnęła w dłoni chłopaka, ale on sam nie wykonał żadnego ruchu.
A potem to się stało, zanim Ben zdążył wyjawić Abigail prawdę o sobie, a Richard odwołał się do bardziej radykalnych środków. Zaklęcia niewerbalne nie stanowiły dla chłopaka trudności, więc zaskoczył swojego rozmówcę wybuchem zielonego światła. A Richard o mało nie stanął pomiędzy tym rozbłyskiem a jego adresatką – Abigail.
Zanim się obejrzał, ciało które jeszcze przed chwilą było jego przyjaciółką, leżało bezwładnie na ziemi. Richard puścił dziewczynę, z obrzydzeniem wycierając ręce o spodnie. Jakby obawiał się zakażenia.
- No, no, Benjaminie Georgjew… - zaczął cicho.
Ten nie odezwał się ani słowem. Jeszcze przed chwilą…
To nie mogła być prawda.
Nie. Nie. Nie. NIE.
Nie zdawał sobie sprawy, że mówi te słowa na głos, mamrocząc je jak zaklęcie, które mogłoby przywrócić zmarłym życie. Z niedowierzaniem wpatrywał się w Abigail. Nawet nie zauważył, kiedy upadł na kolana, podczołgując się do przyjaciółki.
Richard obserwował. Jeszcze przed chwilą widział w młodym chłopaku dobry materiał na śmierciożercę, to znaczy bezwzględnego mordercę – teraz dostrzegał w nim tylko mordercę. On był jej prowodyrem, jednak ten fakt nie robił na mężczyźnie szczególnego wrażenia.
Ben się nie nadawał, ale Richard go polubił. Nie chciał jego zguby.
- Dobrze ci radzę, przyjacielu, zastanów się dwa razy, zanim znów poprosisz Czarnego Pana o miejsce u jego boku. –  powiedział spokojnym tonem, który nijak pasował do emocji, kumulujących się w chłopaku, a niemających ujścia. – Jesteś jeszcze chyba… za młody.
Za młody.
Richard zniknął, zostawiając Bena samego. Ten jeszcze długo klęczał na rozwodnionej ziemi, wpatrując się w zwłoki dziewczyny, która nie wahała się nazywać go przyjacielem.
Co on najlepszego zrobił?
[Może powinnam dać jakieś ograniczenie wiekowe, ale pewnie wtedy sama bym była za młoda na własne opowiadanie, także jedyne ostrzeżenie to to, przed moją melodramatycznością. Tak, wszystkie wersy są zalinkowane osobno do tej samej piosenki.
Mai Kleszcz – za jej cudownie inspirujące piosenki i Karolinie – za to, że wytrwała ze mną i Beniem już tyle czasu, mimo tego, że woli Drusia. Gwoli ścisłości – Abigail zrobiłam mugolką (mea culpa), a reszta wyjaśnień (m.in. dlaczego go nie zamknęli za używanie zaklęć poza szkołą) w kolejnej notce. O ile kiedykolwiek powstanie.

Betowała moja Dżo (to znaczy, że jak gdzieś będą nieskasowane czerwone przecinki, to jej wina)!]

19 sierpnia 2014

***


Tracę wątek. Tak jakbym była rozszczepiona na dwie i sama ze sobą bawiła się w berka. Pośrod­ku jest wielki słup i gonimy się wokół niego. Tamta druga ja zawsze zna właściwe słowa, lecz ta ja nigdy nie może tej drugiej złapać. ~Haruki Murakami

A U R O R A   B O Y L E
17.01.1960, C H E L M S F O R D | VII K L A S A,  S L Y T H E R I N | C Z Y S T E J   K R W I | P R E F E K T
R Ó Ż D Ż K A — H E B A N, 11 C A L I, W Ł O S  Z  O G O N A  J E D N O R O Ż C A
B O G I N — O N A   S A M A,  J A K O  Ż E B R A C Z K A   I  K O B I E T A  P R Z E G R A N A | P A T R O N U S — N I E Z N A N Y
______________________________________

Od dziecka wychowywana na dumną przedstawicielkę rodu, a jako pierworodna oraz jedyna potomkini Victora i Sary obarczona dodatkowymi wymaganiami — koniecznością perfekcyjnej prezencji, zachowywania nienagannych manier i przymusowym dystansowaniem się od osób, z którymi znajomość nie przyniesie jej żadnych korzyści. 
Od pewnego momentu przestrzeganie tej ostatniej zasady pozostawia wiele do życzenia, ponieważ Aurora zaczęła zadawać się nie tylko z tymi, których wskazał jej ojciec. Zmiany, jakie w niej zaszły trudno nazwać radykalnymi czy wyraźnie widocznymi, ale znacznie ułatwiły jej relacje międzyludzkie. Pozostała tą sztywną, traktującą regulamin jak świętość dziewczyną, ale w minimalnym stopniu zaczęła zdradzać emocje i częściej się uśmiechać. Przed tym ostatnim wciąż ma pewne opory, bo boi się wyjść na głupiutką chichotkę, a na niczym jej tak nie zależy, jak na reputacji.
Nadal cechuje ją niebywała ambicja i wręcz chora chęć sprawowania władzy, bycia przed oraz ponad innymi. Niezmiernie irytuje ją fakt, że to ktoś z Gryffindoru zabrał jej sprzed nosa odznakę Prefekta Naczelnego, ale stara się tego nie okazywać. Od zawsze rodzice wpajali jej, że bez względu na wszystko powinna zachowywać stoicki spokój, chyba że ma okazję pozbyć się problemu raz na zawsze, po cichu.
Jest skryta, nie zwraca na siebie uwagi głośnym zachowaniem, bywa nieco oschła, lecz tylko w stosunku do osób, które sobie na to zasłużyły. Ceni sobie lojalność, szczególnie wśród kolegów z domu — nie wyobraża sobie sytuacji, by miała któremuś podstawić nogę. Nie w szkole, bo kiedy już opuści mury Hogwartu... W wielkim świecie panują trochę inne zasady, prawda?
Po ukończeniu nauki zamierza wyjechać z Anglii i zamieszkać gdzieś, gdzie nie będzie musiała przejmować się wojną. Los mugolaków nie jest jej problemem, a takowe mogłaby mieć, gdyby nagle zdeklarowała się jako ich obrończyni. Wszak czystokrwisty czarodziej ma tylko jedno wyjście — wynosić Voldemorta i jego plany pod niebiosa.  Ucieczka jest, zdaniem Boyle, najlepszą opcją na spokojne życie.
______________________________________
H I S T O R I A   R O D Z I N Y  |  P O W I Ą Z A N I A  |  Z A G U B I O N E   K A R T K I
______________________________________

Głupia jestem. :D
Monty | Stara karta | gg: 51169145
Błagam was o cierpliwość, wątki nadrobię najszybciej jak się da.

17 sierpnia 2014

Nie wierzę w piekło ani w niebo; a jeśli na­wet is­tnieją, to mnie i tak wszys­tko jed­no.

Nie chcę nic wie­dzieć o tym układzie, który nag­radza hi­pok­rytów,
 a ska­zuje pogrążonych w rozpaczy.


s e r a f i n   v e r o 
szkot; urodził się 13 marca 1960 roku w edynburgu. siódmy rok nauki w hogwarcie. posługuje się jedenastocalową różdżką z tarniny, włókno ze smoczego serca. jego patronusem jest wiewiórka, boginem natomiast rój owadów. półkrwi czarodziej. chórzysta po zajęciach. ślizgon. tylko w kogo się wdał?

Patrzysz na swoje lustrzane odbicie. Znowu. Rozszerzasz palcami powieki, jakbyś chciał zaglądać głębiej i głębiej w oczy kryjące każdy sekret, każdą myśl. Każde niewypowiedziane słowo. I szukasz w nich czegoś nowego, czegoś co cię zaskoczy. Poprawiasz włosy. Zasłaniasz nimi prawy, potem lewy policzek. Zagarniasz je w luźny kuc, aby odsłonić kark. I puszczasz. Machasz różdżką; z jej czubka wyskakuje pióropusz złocistych iskier. Oplatają czubek twojej głowy niczym wieniec. Blond kosmyki zmieniają kolor od czerwonego, poprzez brunatny aż po głęboką czerń. I wracają do naturalnej barwy. Nie. Już wiesz, że nie chodzi o twój wygląd. Chyba że… Uśmiech. Może powinieneś robić to częściej. Spróbuj.

Podniósł z podłogi czarnego Kocura. Otarł się policzkiem o jego miękkie futro. Jak zwierzę, które chce pozostawić zapach na swojej własności. Zbliżył jego pyszczek do swojej twarzy. Spoglądali teraz w lustro oboje. Dwie pary zielonkawych oczu.

Wyszczerzasz zęby. To nie wygląda naturalnie. Nie uśmiech, a szczękościsk. Zaciskasz wargi i unosisz ku górze kąciki ust. Subtelnie, niemal niezauważalnie, choć twoja twarz wygląda inaczej. Trochę przerażająco, odpychająco nawet, bo za tym uśmiechem kryje się coś więcej. Jakby nuta szaleństwa. Kocur przygląda ci się wielkimi, lśniącymi oczyskami, czujesz na czubku nosa jego szorstki język. I przypominasz sobie, co udało ci się osiągnąć. Samowystarczalność. Nie interesujesz się innymi, inni nie interesują się tobą. Jak Kocur. Syczysz, jeżysz się i pokazujesz pazury, ilekroć ktoś próbuje się do ciebie zbliżyć. Pochylasz się, podpierasz się dłońmi o własne kolana. I co, skurczybyku?

Na biurku panował idealny porządek. Spojrzał na nie. Pośród podręczników, posegregowanych pergaminów i kilku składników eliksirów leżał jego szkicownik. Szkicownik otwarty na portrecie dziewczyny. Obserwował ją. Musiał wiedzieć o niej wszystko. Po co? Aby mogli zagrać w grę dyktowaną jego zasadami. I aby mógł o niej zapomnieć w najmniej oczekiwanym momencie.

Ludzie szukają autorytetów. W rodzicach, w nauczycielach, w postaciach, które swoimi czynami wpisały się na stałe w karty historii. To takie wzniosłe. Ale wiesz, co ma największe znaczenie? Samodoskonalenie. Bycie autorytetem dla samego siebie. Nawet jeśli to moralnie niedopuszczalne, nawet jeśli wyrządza krzywdę tobie i innym. Chwytasz Pana Boga za nogi. Ba! Krępujesz je łańcuchami, kneblujesz go a dłonie skuwasz za jego plecami. Czujesz tą satysfakcję? Jesteś samozwańczym królem własnego świata. Wszystko i wszyscy wokół to tylko pionki. Pozwalają się zmanipulować. Działają na twoją korzyść, lub nie mają prawa w ów świecie istnieć. Ludzie patrzą na ciebie i myślą – egoista, ekscentryk, nie ma sumienia, nie ma życia, nie potrafi się cieszyć. Może celowo cię unikają, może obawiają się przebywać w twoim towarzystwie. Wszystko jedno. Niech tak zostanie.


Położył się na łóżku na wznak. Jego ciało zapadło się w miękkim materacu, odpoczywało. Spojrzał na zmięty kawałek pergaminu. List od rodziców. Dbaj o Falere, brzmiało postscriptum. Nie widział rudowłosej gryfonki od tygodni. On ją ignorował, ona już dawno przestała traktować go jak brata. A w czasie Bożego Narodzenia odegrają scenkę kochającej się rodziny. I wtedy będzie wymarzonym synem. Posłusznym, kulturalnym i szarmanckim. W ukryciu sączącym jad jak skończony hipokryta.
zapraszam, mistrzu gry. 

Kocham cię, ale wybrałem disco

Siódmy rok przynosi niektórym smutek, innym zwątpienie czy rezygnację. Nieuki lamentują nad swoim marnym losem, kujony skaczą z radości, a dusze towarzystwa wykorzystują czas na spotkania ze znajomymi, którzy już za niedługo staną się trochę bardziej obcy. Carlosowi perspektywa spędzenia ostatnich dziesięciu miesięcy w Hogwarcie oraz nieubłaganie zbliżające się egzaminy nalały rozumu do głowy.
Chociaż wciąż ma ochotę płatać figle woźnemu, zazwyczaj robi mu na złość jedynie przy okazji, nie planuje większych "zamachów". Nie organizuje swoich sławnych imprez tak często, jak jeszcze przed wakacjami, tylko stara się przekazać pałeczkę jakiemuś wyselekcjonowanemu piątoklasiście. Wciąż rzuca nieodpowiednimi żartami i nie potrafi oduczyć się wykorzystywania wszystkich możliwych sztuczek, by oczarować całe grupki dziewcząt podczas nauki mugoloznawstwa w bibliotece, aczkolwiek nie każdą zaprosi na randkę. Nie może tylko opanować się przed wrześniowymi kąpielami w jeziorze, wylegiwaniem się z kolegami na błoniach ani wciąganiem w siebie całej masy słodyczy. Za to powoli przestaje bawić się w łapanie jednorożców czy zakradanie się do gabinetu Slughorna po składniki do eksperymentalnych mikstur. Spędza czas na zajęciach, choć nie zawsze uważa; w dormitorium, gdzie zazwyczaj próbuje wkuć znienawidzoną historię mugolskich wojen; w Wielkiej Sali, gdyż wspaniałe, skrzacie jedzenie to nieodłączna część jego życia. Daje wyciągać się na nocne wypady do Hogsmeade, ale tylko niektórym. Lubi za to być rozpraszany, czasem odrywany od nauki, bo wtedy poczucie winy może zrzucić na drugą osobę.
Usposobienie nie zmienia mu się wcale. Ucina sobie dziwne pogawędki z każdym, kogo napotka, nieraz podstawi nogę jakiemuś obrzydliwemu Ślizgonowi lub wda się w pojedynek. Taniec to nadal jego konik, podobnie jak disco. Głupie pomysły trzymają się go tak samo mocno jak wcześniej, ale najzwyczajniej w świecie przekazuje je swojemu bratu, który ochoczo realizuje wszystkie plany. Szaty nie założy nigdy w życiu; wciąż wkłada swoje popularne jeansy (jednak ze względu na wpływ rodziny zaczyna ubierać się bardziej jak dorosły czarodziej, a nie pstrokaty chochlik). Swoistego rodzaju sława nie maleje - zmienia się tylko sposób jej zdobywania.
Jedyne, co budzi niepokój znajomych Mezy, to jego agresja. Z jednej strony wydaje się pyszny jak cukierek: żartuje, flirtuje, prowadzi zażarte dyskusje na mniej i bardziej poważne tematy, a z drugiej - byle drobnostka może sprawić, że jego krew zawrze. Potrafi rzucić bardzo przykry urok nawet na swojego znajomego, ukąsić wyjątkowo trafną złośliwością, a nawet wszcząć awanturę. Staje się nieco zbyt wyniosły - często wybrzydza i grymasi jak prawdziwy książę. Niby nie boi się życia poza bezpiecznymi murami szkoły, chociaż perspektywa wojny przeraża go jeszcze bardziej, niż bogin, ale chętnie pozostałby w Hogwarcie jeszcze rok. Najprawdopodobniej stąd bierze się jego ogólnie poirytowanie.
Gdyby można porównać Carlosa do jakiegokolwiek produktu z Miodowego Królestwa, najpewniej byłyby to kwachy. Pięknie zapakowane, pachnące, kolorowe i wspaniale zareklamowane, prędzej czy później i tak wypalają bolesną dziurę w języku.

CARLOS MEZA

15 sierpnia 2014

Will you take me away?



"Faith has been broken, tears must be cried
Let's do some living after we die" 

Magenta Patsy Lennox

____________________________________________________________________
|| Dom: Ravenclaw || Rok: VI (po wakacjach) || Patronus: mgiełka i dobrze mi z tym || Bogin: staruszka z czerwonymi oczami || Różdżka: 10 i pół cala; wierzba; włókno ze smoczego serca || Dobra z Eliksirów i OPCM || Klub Pojedynków || Mugolak || Niektórzy nazywają ją Patsy || Klub Szachowy || Mage, Genta, Patsy, Lenn - zwał jak zwał, byleby nie blondyna. || Kuzynka Annie Lennox || Codziennie pije kawę || Sowa - Blueberry ||
____________________________________________________________________

W rodzinie Lennoxów od dawna słyszy się historyjkę o tym, że ileś tam razy prababka była czarownicą. Oczywiście wszyscy doskonale wiedzieli, że to tylko legenda, którą straszy się dzieci mówiąc, że gdy będą niegrzeczni, to rodzice zawołają Babę Ruth, która porwie rozwydrzonego smarkacza do swojej nory i tam zmieni go w małego potworka. Genta zawsze bała się Baby Ruth, chociaż była grzeczną dziewczynką i nikt nie musiał jej straszyć. Co wieczór myślała, że zjawa starszej kobiety lewituje przed oknem jej sypialni i wtapia w nią wzrok swoich czerwonych oczu. Można więc, wyobrażać sobie, jak zareagowała najbliższa rodzina, gdy do Magenty dotarł list z Hogwartu. Ojciec przez kilkanaście dobrych minut wpatrywał się w słowa wypisane na kartce papieru a jego usta były lekko rozchylone. Matka od razu zaczęła wariować "Viktorze a co jeśli ją spalą, albo utopią?", pytała sprawiając, że jedenastolatka chciała zapaść się pod ziemię. Nowina obleciała całą rodzinę, niektórzy wyśmiewali, inni radzili udać się do specjalistów. Niewielu uwierzyło. Wszyscy uwierzyli, gdy podczas wakacyjnego zjazdu rodziny, Mag zaczęła chwalić się zaklęciami, których nauczyła się z podręczników. Nie wyszło to zbyt dobrze, bo całe jedzenie wylądowało na ziemi, ale chwila, w której wszystko to znalazło się w górze i spowodowało zdziwienie na twarzach wszystkich zebranych, wynagrodziła stratę. Wtedy już nie było wątpliwości, że Magenta Patsy Lennox jest prawdziwą czarownicą i to właśnie jej imieniem będą straszyć kolejne pokolenia. Baba Ruth, na szczęście, poszła w niepamięć.
Magenta jest tak mugolska, że już bardziej być nie może. Nie lubi Fasolek Wszystkich Smaków, bo zawsze trafia na te najgorsze. Czekoladowych żab nie potrafi złapać. Nuci mugolskie piosenki, czyta mugolskie powieści i komiksy i ogląda mugolskie filmy. Jej poglądy na niektóre sprawy są dość kontrowersyjne. Slytherin kojarzy jej się z Ku Klux Klanem, a Voldemorta i Śmierciożerców nazywa po prostu magiczną wersją nazistów. Nie dziwne jest to, że otwarcie z tego kpi, nie raz narażając się na ataki Domu Węża, no ale przecież ona mała nie jest i poradzi sobie z kilkoma niedorozwiniętymi snobami. Nie przeszkadza jej już to, że nazywana jest szlamą, pewnego dnia sama naszyła na swojej bluzce czerwoną literę "M" niczym Hester Prynne w "Szkarłatnej literze", z tą różnicą że Lennox zrobiła to dobrowolnie. Tak, czasem ma głupie pomysły, ale przynajmniej miała spokój i nikt nie nazywał jej szlamą już nigdy. Bo co to za uciecha obrażać kogoś słowem, które tego kogoś nie obraża. 
Ku zdziwieniu sporej grupy osób, Genta wyrosła na dość urodziwą, blondwłosą dziewczynę. Jest zdolna, choć nie przepada za siedzeniem z nosem w książce. Jest odważna, ale wie kiedy ma się wycofać. Jest też niezdarna, ale nie można nazwać jej ofiarą losu. Ceni sobie wartości takie jak przyjaźń i rodzina, ale czasem większą część uwagi skupia na sobie. Nie jest wybitna ze wszystkiego, ale stara się być chociaż lekko ponad przeciętną. Największą uwagę skupia na Obronie Przed Czarną Magią i Zaklęciach. W przyszłości chce zostać Aurorem a jeśli jej się to nie uda, to opisze swoje przygody w Hogwarcie i wyda książki, które staną się bestsellerami i na ich podstawie powstaną filmy, dzięki którym Lennox zbije fortunę. 
Wszystkie wydarzenia, dobre i złe, ukształtowały Patsy na taką osobę, jaką jest teraz. Można powiedzieć, że jest niemiła i potrafi dogryźć. Ma własne zdanie, które uważa za najsłuszniejsze i wszyscy ci, którzy się z nią nie zgadzają, są idiotami. Mage, jak na prawdziwą kobietę przystało, stara się być damą, ale wychodzi jej to z różnym skutkiem. Jest trochę niezdarna i gdy potknie się i upadnie, to usiądzie na chwilę w tym miejscu i będzie udawać, że to było planowane. Na ogromne poczucie własnej wartości i nie da sobą manipulować. Jest uparta i bardzo ambitna. Zachowuje się jak zwykła nastolatka, przejmuje się swoim wyglądem, godzinami sterczy przed szafą i zastanawia w co ma się ubrać, pomimo tego że jej idealny strój, nad którym wytęża swoje szare komórki, zostanie zakryty przez szkolną szatę. Oprócz tego, to ucina sobie pogawędki z przyjaciółkami, rozmawia o chłopakach (ma nawet swoją własną skalę oceniania, a trzeba przyznać, że przy dawaniu stopni jest bardzo sroga). Wszystko musi mieć dopięte na ostatni guzik. Ma dość specyficzny charakter i czasem trudno ją zrozumieć. Czasem myśli jedno, mówi drugie a trzecie chce. 

____________________________________________________________________
Moja trzecia postać już długo siedziała mi w głowie, a że rok szkolny już się zbliża, to trzeba trochę miejsca zwolnić. Jak się to potoczy? Nie mam pojęcia, mam nadzieję, że Mage zagości tu na tak długo, aż będziecie mieć jej dość. Kartę jeszcze dopracuję, pojawi się kilka zakładek, bo lubię je i będzie więcej zabawy przy szukaniu pętli i innych skarbów podczas blogowych rozgrywek.
To z Ku Klux Klanem i Nazistami to przemyślenia mojej babci po przeczytaniu serii o HP. Baba Ruth to Baba Zyta, którą straszono mnie.
FC: Marloes Horst
Tytuł i cytat: Wild Horses- The Rolling Stones.
Wątki i powiązania jak najbardziej na tak, byleby było dziwnie i dramatycznie :)
Zapraszam Mistrza Gry.
Pozostałe postacie: Audrey || Melissa

[W tytule miało być "najbardziej oddany", ale to głupio brzmi, więc nie ma.]

r a b a s t a n   n o d u s   L e s t r a n g e
22 lipca 1960 || rok VII (po wakacjach) || Slytherin
Kpiący uśmiech na twarzy w pakiecie z brakiem cierpliwości i poczuciem własnej wyższości
Płynąca w żyłach nienawiść do mugoli, nabyta z czasem tolerancja do niektórych mieszańców
berberys, włókno ze smoczego serca, 13 cali, znakomita do rzucania uroków
Patronusem stała się hiena, boginem zaś upadek Czarnego Pana
Rabb, Rabby, Rabcio, Stan – byleby nie Rabastan
Wyobraź sobie taką sytuację: rodzisz się w arystokratycznej rodzinie. Ród, do którego należysz, jest powszechnie znany i szanowany ze względu na znamienite korzenie i długą historię. Wasza skrytka w banku jest po brzegi przepełniona złotem oraz drogocennymi i niezwykle cennymi przedmiotami. Dostajesz wszystko, o co tylko poprosisz; rodzice gotowi są spełnić każdy twój kaprys. Bajka? Nie, trafiłeś w złe miejsce.
Byłeś tak blisko idealnego, niczym nie zmąconego szczęścia, ale coś stanęło ci na drodze. Mianowicie – brat. Starszy, warto zauważyć. Niby to on powinien narzekać – zabrałeś mu część uwagi, którą poświęcali mu rodzice i co chwila kradłeś zabawki. Zdawać by się mogło, że cały ród skupi się na tobie i całkowicie zapomni o Rudolfie – błąd! Nigdy nie poświęcano ci tyle czasu, co bratu... po prostu na to nie zasłużyłeś.
Bycie tym drugim od lat przysparzało ci więcej kłopotów niżbyś sobie życzył. Na początku rodzice zwracali ci delikatnie uwagę, byś przestał zachowywać się jak dzikie zwierzę i spokojnie usiadł do obiadu. Powtarzali, byś nie zabierał bratu zabawek (nawet jeśli była mowa o martwym jeżu), tylko wykorzystywał własne, zamiast krzyczeć i wybuchać płaczem... bo czas, gdy naiwnie wierzyli w twoje łzy już dawno przeminął. Jednak miałeś szansę pokazać im, na co cię stać – dostałeś list z Hogwartu i jak każdy inny młody czarodziej udałeś się na ulicę Pokątną, by zakupić książki i podręczniki. Według oczekiwań rodziców trafiłeś do Slytherinu, gotowy godnie reprezentować ród i stać się drugim Rudolfem, jednak znów coś stanęło na twojej drodze – imię. Bo która to kochająca matka nazywa swoje dziecko Rabastan? Oczywiście, gwiazdy mają niezwykle interesujące nazwy, ale kto w ogóle potrafi je spamiętać? W momencie, w którym profesor McGonagall wywołała cię na środek, nikt nie szeptał z podnieceniem na dźwięk twojego nazwiska, zewsząd dochodziły do ciebie chichoty, a któryś z uczniów krzyknął głośno: Co to, kurwa, za imię? W tej właśnie chwili zapałałeś nienawiścią do wszystkich tych, którzy nie pochodzili z tak znamienitego rodu jak ty.
Nie uczyłeś się tak dobrze jak Rudolf. Ciągle to słyszałeś i dzielnie znosiłeś każdego roku, obiecując, że się poprawisz. Ale ileż można wysłuchiwać tego samego? Nie, nie obwiniałeś brata, który nie czuł się dobrze w roli idealnego synka,wręcz przeciwnie – z czasem przestałeś kraść mu zabawki i zacząłeś z nim rozmawiać. Dobrze się dogadywaliście, łatwo znaleźliście wspólny język. Mieliście te same poglądy, te same cele – zlikwidowanie wszystkich tych, którzy nie zasługiwali na zgłębianie się w magiczny świat.
Nie rezygnowałeś jednak ze starań upodobania się rodzicom – wybiłeś się ponad brata z zaklęć i transmutacji, ale co komu po zaklęciach w obliczu nadciągającej wojny? Znalazłeś jednak na nich inny sposób – w trzeciej klasie dostałeś się do drużyny quidditcha na pozycję pałkarza, kiedy Rudolf nigdy nawet nie dosiadał miotły. Krótki był jednak twój triumf, bo w rok później cię z tej pozycji wywalono – nie zjawiłeś się na najważniejszym meczu w roku z powodu szlabanu i całkowicie zapomniałeś poinformować o tym kapitana.
Wstąpiłeś w szeregi Czarnego Pana i nie, nie zrobiłeś tego na życzenie rodziców. Sam wiedziałeś, czego pragniesz i był tym upadek rasy gorszej – mugoli. W mig pojąłeś co czarniejsze rodzaje magii i byłeś ślepo wpatrzony w Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, gotowy na każde jego skinienie. W szkole z góry spoglądałeś na innych uczniów, poza jej murami całą swoją frustrację i złość odreagowywałeś na niczemu winnych mugolach. Mimo wszystkich czynów mających na celu upodobanie się rodzicom, pomimo zdobycia tytułu jednego z najbardziej oddanych Śmierciożerców, wciąż  jednak pozostawałeś tym gorszym.
Nadal uważasz, że miałeś szczęście, rodząc się w tak znamienitym rodzie?


DRAMA PRZYJACIÓŁKĄ, KŁOPOT MĘŻEM



E L L I E   M C C O N W E Y
PÓŁKRWI // GRYFFINDOR // ROK VI
RÓG JEDNOROŻCA // 10 CALI // SOSNA // ODPOWIEDNIO GIĘTKA
BOGIN: NIE WIDZIAŁA I NIE CHCE // PATRONUS: (NA RAZIE) SREBRNA MGIEŁKA

dla ciekawskich // notka I

trochę tchórz // trochę mugol // trochę czarodziej
WAŻNE, ŻEBY W OBU ŚWIATACH ZNALEŹĆ PRZYJEMNOŚCI


Przygody są rzeczą zwyczajną. Zupełnie, jakbyś uważał, że ogłuszenie przez sadzonkę mandragory na każdej lekcji zielarstwa jest zupełnie normalne. Ten przedmiot został jednym i chyba jedynym ulubionym, bo kto by się przejmował transmutacją czy historią magii? Może trochę eliksiry, zaklęcia i obrona przed czarną magią są potrzebne, ale to tylko trochę, nie przesadzajmy. Nie lubi się mieć dużo zajęć, bo trzeba mieć czas dla siebie.
Korzystać z życia każdy lubi, ale każdy robi to po swojemu. Tutaj akurat sposobów znaleziono kilkaset. Jednego dnia trochę alkoholu, następnego jakieś środki odurzające, a ostatniego jakaś kolejna przelotna miłość. Bo w końcu młodość nie trwa wiecznie, prawda?
Quidditch rzeczą zbędną, no chyba że mówimy o zawodnikach. To już zmienia postać rzeczy i zainteresowania. Bo raczej innych niż kłopoty panna McConway nie posiada.
Przejdźmy do tych kłopotów, jest ich za duża ilość, żeby móc je pominąć. Szlaban jest czymś naturalnym, a kolejnych osób, które mają z tym jakiś problem ciągle przybywa. Z tym że, kto by się nimi przejmował? To jakby bać się nauczyciela i jego odejmowania punktów. Głupota. Jeszcze istnieje coś takiego jak drama, ale zazwyczaj siebie nie obwiniamy. Ja tylko chciałam się zabawić, a że to Twój chłopak, to już Twoja sprawa. Odejść jest wtedy najlepiej, bo kłótnie i krzyki, to rzecz niezbyt lubiana, a szczerze nawet wchodzi w obawę.

 BO JAKĄ HISTORIĘ MA ELLIE?
Zaczęło się od dnia, kiedy czarodziej zakochał się w pannie lekkich obyczajów. Niby zdarzają się historie pięknej miłości, ale bądźmy realistami - takie rzeczy tylko w filmach. Po urodzeniu dziewczyna widziała, co widziała, a zakodowało się to w jej pamięci do teraz. Ojca nie było, ale przychodzili jacyś wujkowie, a kiedy wracał tata, nagle mama przeraźliwie krzyczała i to na zmianę z mężem. Z tym, że mama bardziej przerażająco. Mała szatynka najczęściej kuliła się wtedy pod kocem z całej siły zaciskając uszy. Tak zostało jej do tej pory. Kłótni omija jak ognia, albo i dalej.
Dostając list na jedenaste urodziny cieszyła się, że w końcu nie będzie musiała przebywać w tym domu przez cały okrągły rok. Jednak z każdym rokiem zdawała sobie sprawę z tego, że niezbyt różni się od matki, a miłość jest dla niej rzeczą abstrakcyjną. Niezbyt liczy się ze zdaniem innych, a to jej jest tym najważniejszym. Po prostu robi, co lubi, a nauka się do tego nie zalicza. Przyjaciół trochę ma, ale nie chce, by ktoś jej mówił, co robi źle. Pod tym względem drażliwa.
Najbardziej boi się, że któregoś dnia, ktoś tak zawróci jej w głowie, że będzie zależna tylko i wyłącznie od tego chłopaka. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zmieniać ich jak rękawiczki. W chwili, kiedy coś zaczyna się dziać - po prostu ucieka.


________________________________________________________
na zdjęciu Veronica Zoppolo // cytat z tumblra
Mistrzu Gry, rób co chcesz 

Inne postacie:

14 sierpnia 2014

tańcz głupia, tańcz.


dziecko szczęścia | dredy | niewinność wymalowana na twarzy | za duże ubrania po starszym bracie | pokój i miłość | jestem taka szczęśliwa | uśmiech na twarzy | pacyfka na szyi | krzywe nóżki | karta stałego klienta w Skrzydle Szpitalnym | ufność | wiara w dobroć innych | życie jest piękne | podskoki zamiast zwykłych kroków | zatańcz ze mną! | dwie lewe ręce | nie-odwaga | the beatles | nina simone | david bowie | strasznie Cię przepraszam! nie chciałam, wszystko w porządku? | fascynacja oczami innych ludzi | brak planów na przyszłość | obawy przed lataniem na miotle, marzenia o własnych skrzydłach | noga z transmutacji, zaklęć, opieki nad magicznymi stworzeniami, obrony przed czarną magią, eliksirów, astronomii, zielarstwa | bogowie, o co z tym wszystkim chodzi? | strach przed jedzeniem w miejscach publicznych | wbrew pozorom lubi majonez | łyżwy | ryż | czekolada | często widywana w bibliotece, w dziale z mugolskimi powieściami | uzależnienie od świąt bożego narodzenia | spanie | guma balonowa




M a y o n n a i s e   M o o r e

bogin - pingwin | patronus - a co to takiego? | 31 sierpnia |  VI rok | Hufflepuff | mugolak | włos jednorożca, 10 i 3/4 cala, brzoza, lekko sprężysta | jeden starszy brat i pięć młodszych potworków | tata hydraulik, mama sprzątaczka







zdjęcie. nagłówek lady pank.
mistrzu gry, do dzieła ]

.






dyskretny obserwator ruchu 

w tramwaju doczytuje
ostatnie rozdziały
cudzych książek [...]

Oh, durna...

Trudno cię zdefiniować, dziecino. Kiedy wokół ciebie giną ludzie, ty marzysz o zemście, planujesz, ale jesteś tchórzem i permanentnie okłamujesz innych, bo jesteś na tyle arogancka, by sobie na to pozwolić. Chcesz wybiegać w przód i nigdy nie brakowało ci ambicji, ale schroniona za zapewniającymi ułudne poczucie bezpieczeństwa plecami – od zawsze ojca, teraz brata – straciłaś chęć walki za wszelką cenę. Zazdrościsz tej cechy Gryfonom, ale już sama paleta emocji, jakie odczuwasz najczęściej definiują cię, dziecino. Nie jesteś szczególnie empatyczna, ale nie popierasz idei czystości krwi ponad wszystko, a wręcz przeciwnie, lubisz i szanujesz niemagicznych obywateli, których krew wypełnia połowicznie twoje żyły. Bo w połowie, dziecino, zawsze będziesz czarownicą, czy tego chcesz, czy nie. A twoim mottem, powtarzanym jak mantra jest ostrożność.


o d  z a w s z e  //  o d  t e r a z  // n a  z a w s z e



odautosko